czwartek, 10 sierpnia 2023

Now or Never [Rozdział XXXV]

 



Czułam, że parę łez cisnęło mi się do oczu, lecz natychmiastowo machnęłam dłońmi by je wysuszyć. Nie mogłam i nie chciałam płakać.

– Kayla, gdzie Liz? – zapytała mnie zaskoczona, że jej partnerka nagle wyparowała.

– Spokojnie, zamieniłyśmy się. Ja płynę z tobą.

– To miła odmiana! Głupio się ostatnio czułam, że zostawiłyśmy cię tak bez pary. A skoro teraz płyniemy razem to liczę na miłą współpracę. – Uśmiechnęła się szeroko do mnie.

Zajęłyśmy miejsca w kajaku. Tym razem tak jak chciałam, mogłam siedzieć z tył. To była jedyna dobra widomość. Jednak obecność Liz w moim kajaku nie dawała mi spokoju. Co chwilę moja głowa wędrowała do tyłu skąd dobiegały śmiechy i rozmowy. Pierwszy raz byłam aż tak zazdrosna. Coś się aż we mnie gotowało. Nie mogłam wytrzymać. Najchętniej wypchnęłabym ją z mojego miejsca i jeszcze do tego uderzyła wiosłem w przestrodze by więcej nie próbowała mnie zastąpić.


Wypłynęłyśmy z Mią i wolnym tempem starałyśmy się utrzymać szyk. Niestety nasze zgranie było tak beznadziejne, że przeszkadzałyśmy sobie nawzajem uderzając o wiosła. Z każdą sekundą miałam ochotę wydrzeć się na nią by zostawiła je i dała mi samej płynąć, lecz nie chciałam być aż tak niemiła. Mimo wszystko, żałowałam, że tego nie zrobiłam. W przeciągu następnej mili Mia stała się dla mnie prawdziwym geniuszem pływania. Nie wiem jak to możliwe, ale udało jej się spuścić wiosło na moją rękę. Machała nim niczym żonglerka, szkoda tylko, że nikt jej nie powiedział, że wiosła nie są najlepsze do podrzucania.

– No jasna cholera. Ale sobie wykrakałam! – Złapałam się za prawą rękę, na którą spadło wiosło.

– Kayla! – krzyknęła Mia przerażona.

Skręcałam się z bólu. Zgięta w połowie trzymałam dłoń z całej siły mając nadzieję, że chociaż nie jest złamana. W mgnieniu oka podpłynął do mnie kajak, gdzie była Leah.

– Kayla pokaż dłoń – poprosiła dogrzebując się do apteczki. – Ethan daj znać Liamowi, żeby się zatrzymał! – krzyknęła blondynka do bruneta za nami.

Od razu wokół mnie narósł harmider. Ethan zadzwonił przez radio do szefa kadry, a Leah zajęła się moją dłonią. Pojawiło się zaczerwienienie, a po parunastu minutach ręka zaczęła delikatnie puchnąć.

– Musisz jechać na prześwietlenie – poradziła mi Leah opatrując ranę.

– Co z nią? – zapytał podpływając do nas z Liz.

– To koniec obozu dla niej. Potrzebny jest szpital – oznajmiła kończąc usztywnianie.

– Nie ma mowy, to nic takiego – zaprzeczyłam natychmiastowo nie chcąc już kończyć obozu.

– Kayla! – zrugał mnie Ethan. – Bez gadania. Zdrowie jest ważniejsze. Załatwię ci transport i dam znać Liamowi, że musimy dopłynąć do brzegu.

– Liz wracaj do swojego kajaku – Spojrzał na blondynkę przyglądającą się wszystkiemu.

Otworzyła szerzej oczy, lecz nie marudziła. Podpłynęliśmy do brzegu, gdzie zamieniłam się miejscami z Liz.

– Mia, ani się waż machać wiosłami w moją stronę! – okrzyczała ją Liz wchodząc na tylne miejsce.

Zamiana nie trwała długo. Po chwili znowu znajdowaliśmy się na jeziorze, a ja z Ethanem zamykaliśmy kolumnę.

– I co teraz będzie? – zapytałam zaniepokojona.

– Najwyżej ci utną dłoń – wzruszył ramionami.

– Ethan!

– Ale łatwo cię nastraszyć. Spokojnie. Nie sądzę, żeby było to coś poważnego. Wygląda mi to na stłuczenie, lecz i tak z taką dłonią nie ma sensu, żebyś płynęła dalej. Musisz wyzdrowieć i przede wszystkim się zbadać.

– Ani mi się waż dotykać wiosła, odpocznij – dodał po chwili.

– Znowu jestem utrapieniem – westchnęłam spuszczając wzrok.

– Gdybym wiedział, że tak się to skończy to bym nie dał ci uciec z tego kajaka – odrzekł Ethan zmartwionym tonem.

Zaskoczyło mnie to. Wydawał się naprawdę przejąć tym, co się stało. W głębi serca cieszyłam się, że to wiosło spadło mi na rękę. Muszę podziękować Mii. W końcu to dzięki niej mogłam znowu być obok Ethana i wyrzucić tą lisice z mojego miejsca. Szkoda tylko, że to wszystko miało jedną wręcz ogromną wadę. Obóz się dla mnie już kończy, więc zostawię Ethana na pastwę Liz.

Po dwóch godzinach płynięcia zatrzymaliśmy się w Bridger Bay, gdzie miałam pożegnać się z obozem. Srebrzysty piasek jak i gdzieniegdzie krzaki przypominały mi bardziej pustynię niż zatokę, któremu towarzyszyło wysokie słońce nagrzewające wszystko wokoło. Bliżej brzegu widziałam wyschniętą trawę, która przypominała mi po części sawannę, którą zawsze chciałam zobaczyć na własne oczy.

Ethan podpłynął do brzegu i pomagając mi wyjść zarządził z Liamem przerwę. Reszta uczestników miała płynąć do końca dnia, jak i niecałą noc do Fremont Island, gdzie miał się odbyć finał obozu trwający następne dwa dni.

Stanęłam na piasku i czując wiatr we włosach rozejrzałam się po uczestnikach w kajaku. Było mi szkoda, że tak to się musi skończyć. Nie chciałam wracać, a tym bardziej teraz, gdy obóz miał być moją ucieczką od domu. Spuściłam wzrok i szurając nogami o piach skierowałam się za Ethanem do głównej szosy, skąd miałam pojechać do szpitala.

– Wezmę twoje rzeczy i dowiozę ci je po obozie – powiedział Ethan przerywając ciszę.

– W porz… – zaczęłam mówić przypominając sobie, kto jest w moim plecaku. – Nie ma mowy, od razu chcę wziąć plecak!

– Z taką ręką i tak nie dasz rady go udźwignąć.

– Ale i tak…

– Kayla bez gadania.

– Ethan, nie rozumiesz…

– To mi wyjaśnij! – odwrócił się do mnie z wyrzutami.

– Nieważne… – odwróciłam głowę wiedząc, że nie mogę powiedzieć mu o Szafirze, bo od razu mi go odbierze i odeśle do schroniska.

– Odbierze cię z stąd mój przyjaciel – zmienił temat idąc przede mną. – Niedługo tutaj dojedzie, zaczekamy razem, a potem dogonię resztę, gdy ty będziesz bezpiecznie jechać do szpitala.

Skrzywiłam się. Miałam minimalną nadzieję, że chociaż Ethan odwiezie mnie do szpitala. Zanim jednak mogłam cokolwiek powiedzieć usłyszałam krzyk Liz za sobą. Odwróciłam się i widząc ją biegnącą ku mnie zmarszczyłam brwi. Czego ona znowu chciała?

– Zostawiłaś! – Podała mi biały telefon. – Nie martw się zajmę się Szafirem, w telefonie masz mój numer, zadzwoń jak będziesz mogła już go wziąć po powrocie.

Zerknęłam na nią nie rozumiejąc, co się stało z wredną Liz, która dotychczas uprzykrzała mi życie.

– Czego znowu chcesz? – dopytałam nie chcąc już się nabierać na jej miłe słówka.

– Nic takiego, po prostu też chcę dopilnować, żebyś wykonała swoją część zakładu – Mrugnęła do mnie, a następnie machając odbiegła. Stanęłam jak wryta. Nie sądziłam, że Liz ma w sobie, chociaż krztę ludzkiego serca, ale jak widać, a jednak.

Zostaliśmy sami z Ethanem. Reszta obozu popłynęła przodem zostawiając go by nadgonił drogę po tym jak bezpiecznie zostanę wzięta do szpitala przez jego przyjaciela.

– Siadaj – powiedział przewracając kajak do góry nogami bym mogła się na nim oprzeć.

Przysiadłam na piachu czując jeszcze jak woda z kajaka moczy moje plecy. Nie miałam jednak siły nawet wstawać i narzekać. Spoglądnęłam na Ethana, który również wydawał się zmęczony. Zaczął grzebać w swoim plecaku, a ja zerkając mu przez ramię chciałam dowiedzieć się, czego szuka.

– Pewnie jesteś głodna, lepiej coś zjedz – Podał mi ze środka zawiniętą w papier kanapkę.

– Dzięki, ale co z tobą? – zapytałam zaskoczona widząc, że wstał.

– Muszę zadzwonić.

– Poczekam na ciebie.

– Z taką ręką i tak się nigdzie nie ruszysz.

Prychnęłam, widząc, że najchętniej zostawiłby mnie tutaj. Wyjął czarny telefon i idąc po piachu coraz to dalej ode mnie zniknął mi z oczu. Westchnęłam niezadowolona, że zostawił mnie tak samą. Telefon najwyraźniej był ważniejszy dla niego. Byłam zła o to. Miałam nadzieję, że szybko wróci, lecz po naciskaniu na wyświetlacz i widzenie, że mija kolejne półgodziny zamknęłam oczy zmęczona już czekaniem. Zanim się zorientowałam zasnęłam wsłuchując się w szum fal.

Nie jestem pewna nawet ile nie było Ethana. Po pierwszej godzinie straciłam rachubę czasu. Całkiem odleciałam. Dopiero, kiedy poczułam dotyk na ramieniu otworzyłam oczy widząc nad sobą dwójkę facetów.

– Kayla, to mój znajomy – przedstawił mi wysokiego bruneta ze średniej długości włosami.

– Miło poznać – odrzekłam przyglądając się.

– O kur… – zaczął jego znajomy, na co zmarszczyłam brwi.

– Coś nie tak?

– Nie, to nic. Przepraszam. Krab mnie uszczypnął – odparł zdenerwowanym tonem.

Przyglądnęłam mu się. Wydawał mi się znajomy, lecz nie mogłam sobie przypomnieć skąd go pamiętam.

– Mów mi Dan – podał mi dłoń, lecz nie miałam, jak tego odwzajemnić przez ranę.

– Spokojnie zabiorę ją do najbliższego szpitala – powiedział do Ethana, który wydawał się być czymś podenerwowany.

– Wszystko w porządku? – zapytałam go nie rozumiejąc, co to za dziwna atmosfera.

– Tak – odrzekł opryskliwie.

– Ani mi się waż zarysować lakieru, bo tobą potem wytrę maskę – zagroził Danowi.

– Wyluzuj…

– Na razie – odparł wracając do wody.

– Do zobaczenia – powiedziałam z lekkim uśmiechem.

– Czyli zostaliśmy sami – zaczął Dan. – Ruszajmy lepiej.

Znaleźliśmy zaparkowane auto Ethana na granicy piasku i drogi. Od razu zajmując miejsce otworzyłam okno, przyglądając się szumiącym falą na jeziorze. Opierając się na szybie przypomniałam sobie, co się wydarzyło na obozie. Uśmiechnęłam się bezwiednie, niczym dziewczynka w podstawówce marząca o idealnej pierwszej miłości.

Nigdy wcześniej czegoś takiego nie widziałam. Jechaliśmy autostradą, wokół której odbijały się w tafli chmury i niebieski kolor nieba. Wyjrzałam będąc oczarowana tym widokiem. Jadąc ponad sześćdziesiąt mil na godzinę poczułam wiatr we włosach, które lekko zasłoniły mi oczy wyrywając mnie z melancholii o dawnych podróżach z rodzicami. Pierwszy raz mogłam powiedzieć, że słyszę szybkość, pęd z jakim jechaliśmy po asfalcie. Zapach lekko palonej gumy, oraz lepiąca nawierzchnia topiąca się od upału sprawiały, że chciałam powiedzieć szybciej, szybciej, jeszcze szybciej! Teraz wiedziałam, jak to jest się czuć niczym wolny ptak.

Po chwili dopiero do mnie doszło, że muszę wyglądać jak pies wypatrujący widoków przez okno, tylko brakowało mi języka powiewającego na mojej twarzy. Zerknęłam na Dana w obawie, że zauważył moje nadmierne podekscytowanie. Na szczęście z jedną ręką na kierownicy przyglądał się drodze będąc opartym o fotel. Odetchnęłam z ulgą. Nie chciałam by potem opowiedział Ethanowi, że przypominałam wariatkę lub co gorsza małe dziecko. Wystarczyło mi, że zawsze mnie tak nazywał. Wolałam mu nie dawać do tego kolejnych argumentów. 

Dojechaliśmy dość szybko na miejsce. Po około trzydziestu minutach stanęłam przed progiem szpitala w Ogden. Wysadził mnie tam Dan, który oparty o maskę samochodu zapytał czy jeszcze czegoś potrzebuję.

– Nie, dzięki, to wszystko.

– Poczekaj! – Po przejściu paru kroków wróciłam się do chłopaka.

– Tak? – Podniósł wzrok na mnie.

– Czy my przypadkiem się już nie znamy?

Chłopak dziwnie nerwowo zakaszlnął.

– Nie masz nowych sposobów na podryw? – zaśmiał się wydając się spięty.

Zaczesał ciemne włosy do tyłu, po czym przyjrzał mi się.

– Pamiętałbym taką piękność – Mrugnął do mnie.

– Jak widzę ty też się już wypaliłeś z tekstów – odpowiedziałam mu z uśmiechem, a następnie machając odeszłam w stronę drzwi do szpitala.

Zostałam przyjęta na oddział. Myślałam, że zwariuję z tymi wszystkimi wywiadami środowiskowymi i prześwietleniami. Co chwilę przychodziła do mnie pielęgniarka z pytaniami. Najlepszą i tak z nich była ich przełożona, która najchętniej wyrzuciłaby mnie, bo nie miałam ze sobą rodziców. Dowiedziałam się wtedy, że potrzebuję papierów z obozu by w ogóle dostać jakieś dalsze informacje. Na szczęście dodzwoniłam się do nich i ktoś miał przywieźć zaświadczenie o pozwoleniu na leczenie od moich rodziców, które podpisywałam przed wyjazdem. Pozostałam dwa dni na obserwacji. Ręka pomimo tego, że nabrała rumieńców wydawała się już trochę lepiej wyglądać niż ostatnio. Zimne okłady zniwelowały prawie całą opuchliznę.

Po dwóch dniach leżenia byłam gotowa, żeby się wypisać. Z tego, co mi powiedziano, ktoś miał po mnie przyjechać i odwieźć do domu. Z zabandażowaną dłonią, wolnym krokiem szłam korytarzami szpitala chcąc wypełnić papiery w rejestracji. Wokół mnie był dość duży tłum ludzi w poczekalni, nawet usłyszałam płaczące dzieci. Dziecko niemalże w wieku mojego brata przebiegło koło mnie wbiegając w moje nogi. Upadło na ziemię i ze skarconym wzrokiem spojrzało na mnie.

– Wszystko w porządku? – zapytałam pomagając wstać chłopcu.

– Tak... – wydusił z siebie od razu uciekając do swojej mamy.

Uśmiechnęłam się do niego z daleka. Poszłam dalej. Koło rejestracji zobaczyłam wysokiego chłopaka w jeansach z podwiniętymi rękawami koszulki. Jej ciemna barwa idealnie wtapiała się z kolorem, w jakim były jego włosy. Poczułam, że skądś znam te szerokie plecy i umięśnione ręce. Podeszłam niepewnie próbując ujrzeć jego twarz. Chłopak nagle się odwrócił podnosząc na mnie zdziwiony wzrok.

– Myślałem, że będziesz w pokoju – przyznał zakłopotany.

– Ethan co ty tu robisz? – dopytałam zaskoczona widokiem jego twarzy w Ogden.

– Obóz się już skończył, a ja muszę zająć się jeszcze jedną uczestniczką – oznajmił z lekkim uśmiechem.

– Jak rana? – Podszedł do mnie zerkając na zabandażowaną rękę.

– Wszystko w porządku już z tobą?

– Nagle się mną interesujesz? – zapytałam odwracając głowę na bok urażona wcześniejszym jego zachowaniem.

– To oczywiste. Jestem w końcu opiekunem na obozie – zaśmiał się wyjmując kluczyki z kieszeni. – Tylko proszę tym razem bez pływania za nimi.

– Wiesz, jeśli bardzo być chciał to widziałam tu fajną fontannę – Figlarnie się uśmiechnęłam niczym mały chochlik.

– Podziękuję tym razem, nie przeżyję szukania kolejnych zapasowych kluczy jak te zamokną.

Zaśmiałam się czując, że znowu dystans, który nas dzielił zanikł. Byłam szczęśliwa. Znowu śmialiśmy się obok siebie. Mogłam podziwiać jego zniewalający uśmiech, jak i spędzać z nim czas. Bałam się, że całkiem o mnie zapomni i porzuci jak w przeszłości.

– Pozwól, że cię odwiozę. Pora wracać do San Diego. 


© Wszystkie prawa zastrzeżone

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz