czwartek, 10 sierpnia 2023

Now or Never [Rozdział XXXVIII]

 



Nagle usłyszałam swój telefon. Wyjęłam go z kieszeni spodni i widząc imię Jordana wstrzymałam się z odebraniem.

– Coś nie tak? – zapytała Bell zauważając, że telefon wciąż dzwoni. – Nie odbierasz?

Po drugim pytaniu od niej przełknęłam głośniej ślinę. Nacisnęłam zieloną słuchawkę przyglądając się jak przede mną pojawia się wysportowana sylwetka Jordana. Siedząc w żółtej koszulce na łóżku od razu się uśmiechnął po zobaczeniu mnie.

– Kayla, jak tam na obozie? – Od razu padło pierwsze znienawidzone pytanie.

– Jak widzisz? – Pokazałam do kamerki zawiniętą dłoń.

– Co ci się stało? – Aż podskoczył widząc bandaż.


– Nic takiego. Koleżanka żonglowała nieudolnie wiosłem – odparłam bez większego przejęcia.

– Jesteś u nas? – zapytał rozglądając się po moim tle w kamerce.

– Tak…

– Jordan! – wtrąciła się Bell nagle kładąc się tak na łóżku, że wystawała jej tylko głowa z lewej strony. – Patrz kogo Kayla przygarnęła!

Bell podniosła Szafira do kamery, a Jordan zaniemówił przez chwilę. Jednak tak jak się spodziewałam zareagował tak samo jak siostra. Można było się domyśleć, że są rodzeństwem.

– Skąd go masz? – zapytał zaciekawiony przyglądając się mu.

– Ktoś go porzucił na Wyspie Antylop.

– Biedak…

Bell i Jordan wymienili parę zdań, a ja odsunęłam się na bok. Nie miałam ochoty rozmawiać. Nie wiedziałam nawet, co powiedzieć. Czułam się skrępowana każdym słowem, które mówiłam do niego.

– Kayla wszystko w porządku? – zapytał przerywając rozmowę. – Taka cicha siedzisz.

– To nic takiego. Wydaje ci się – zaśmiałam się na silę próbując go przekonać, że wszystko gra.

Pozwoliłam porozmawiać im jeszcze chwilę, raz na jakiś czas dołączając się do rozmowy. Kiedy jednak połączenie dobiegło końca odetchnęłam z ulgą. Miałam dość tej rozmowy. Zaczęłam czuć się naprawdę niekomfortowo.

– Przepraszam Bell, ale musze wracać – oznajmiłam z prośbą o podwózkę.

– Nie ma sprawy.

Wsiedliśmy do jej auta i udaliśmy się na moje osiedle. Zjeżdżając z górki i mijając palmy oraz wysokie drzewa myślałam o dzisiejszej wizycie w parku, jak i o obozie. Natura była naprawdę przepiękna. Cieszyłam się, że chociaż na chwilę mogłam ją poczuć, szkoda tylko, że tak krótko to trwało.

Od kiedy pamiętałam myślałam o tym by kupić sobie dom z dala od cywilizacji, nawet Amazońska dżungla wchodziła w grę. Chciałam wreszcie poczuć trochę dreszczyku, jak i przeżyć przygodę, jak na tych wszystkich filmach o poszukiwaczach skarbów.

Moje marzenia i sny przerwał mi pisk opon. Na szczęście nie było korków, więc niedługo dojechaliśmy na miejsce. Wysiadłam z auta i zabierając plecak wraz z kojcem pożegnałam się z przyjaciółką podbiegając pod dom. Trzasnęłam drzwiami od mieszkania, udając się od razu na górę by nie zauważyli mojego Szafira. Zamknęłam drzwi na klucz i odkładając plecak w kąt klęknęłam na ziemi wypuszczając małą znajdę.

– Jak tam? Wyspany?

Kociak ostrożnie wykonał parę pierwszych kroków po nowym miejscu, lecz od razu wrócił do kojca. Musiał się wciąż bać nowego otoczenia, więc nie chciałam go zmuszać by wychodził. Przez myśl mi jednak przeszło, że trochę jedzenia mogłoby przekonać go do szybszego oswojenia się z pokojem.

– Super, jasne, że nie kupiłam jedzenia… – przypomniałam sobie, że miałam zrobić to dzisiaj.

– Zaczekaj na mnie. Wrócę z jedzonkiem – powiedziałam chowając kojec pod łóżko.

Chwyciłam za mały plecak, do którego wpakowałam portfel i parę potrzebnych rzeczy. Zbiegłam po schodach budynku kierując się do pobliskiego supermarketu na zakupy. Na moje szczęście, kiedy weszłam do środka od razu zauważyłam regał z karmą dla kota. Nie miałam zamiaru spędzić tam następnych paru godzin szukając po trzy piętrowym sklepie jedzenia dla kota. Skasowałam całe opakowanie saszetek dla małych kotów, po czym wsadzając je do plecaka wyszłam ze sklepu. Spacerując wolnym krokiem po chodniku zobaczyłam, że powoli słońce schylało się ku zachodowi.

Nagle ujrzałam samochód Ethana oraz jego idącego w stronę drzwiczek. Podbiegłam chcąc się przywitać.

– Kayla, wystraszyłaś mnie! – stwierdził zaniepokojony słysząc mój głos znikąd.

– Aż tak straszna jestem? – Popatrzyłam na niego niezadowolonym wzrokiem.

– Jasne, że nie, ale nie wyskakuje się tak.

– Dokąd się wybierasz? – dopytałam zaciekawiona. – Kolejna randka? – dodałam z wyrzutami w głosie.

– Nie przesadzasz trochę? Też chcę mieć trochę wolnego od dziewczyn.

Spojrzałam na niego nie dowierzając temu, co powiedział. To nie było w jego stylu.

– Jadę na wycieczkę – oznajmił spoglądając na moją dłoń.

Zauważyłam to od razu, więc cofnęłam się do tył bezwiednie tłumacząc, że jakoś jeszcze żyję.

– Szkoda, że skrócił ci się obóz. Pewnie chciałaś odpocząć od domu – zaczął nagle dość dziwny temat.

– Zgadza się, ale cóż mogę zrobić – westchnęłam. – Znowu utknęłam tutaj.

– Chyba, że jeszcze raz się do ciebie przyczepię – zaśmiałam się zajmując siedzenie z przodu w aucie chłopaka.

– Co ty znowu wyrabiasz?

– W sumie mam trochę czasu, a wydaję mi się, że mam deja vu – Wystawiłam mu dziecinnie język mając nadzieję, że znowu będę mogła z nim spędzić trochę czasu.

Słyszałam jego ciężki oddech, który powoli się uspokajał. Musiał się zgodzić na moją prośbę, więc jedynie się uśmiechnęłam zapinając pasy.

Po godzinie jazdy po długiej drodze, która wywiozła nas na sam koniec miasta zatrzymaliśmy się na parkingu w środku lasu. Nie wiedziałam, co to za miejsce. Pomimo tego, że znałam San Diego dość dobrze to ta okolica wydawała mi się całkowicie obca. Wysiadłam zatrzaskując za sobą drzwiczki. Rozglądnęłam się układając włosy, które rozwiał mi na boki wiatr.

– W takich miejscach zakopuje się trupy – rzekł Ethan wychodząc zza auta.

– Już powinnam mieć ostatnie życzenie, czy jeszcze dasz mi pożyć? – zażartowałam próbując przełamać jego aurę, która blokowała mi obeznanie się w jego sytuacji.

– Zobaczymy – szepnął mi do ucha, po czym się zaśmiał.

Podskoczyłam mając na plecach ciarki. Nie chciałam się bać, lecz było to silniejsze ode mnie. Jeszcze za czasów przedszkola obawiałam się opuszczonych miejsc położonych z dala od cywilizacji. Wydawały mi się takie dzikie i niebezpieczne. Bałam się, że tak jak na filmie, który kiedyś oglądałam z Ethanem w podstawówce zza drzewa przyjdzie wampir, który zrobi sobie ze mnie wieczorną przekąskę. Oglądnęłam na tyle horrorów by wiedzieć, że blondynki giną, jako pierwsze. Mój strach zawsze wykorzystywał na Halloween brunet, który nie raz wyskakiwał zza drzew w parku w masce chcąc usłyszeć mój przeraźliwy pisk.

– To co idziemy?

– Ale, że tam do tego lasu? – dopytałam przerażona widząc zacienione miejsce.

– A gdzie indziej – Przewrócił oczami. – Ale jak wolisz, to możesz wracać na piechotę. Zajmie ci to parę godzin, ale przynajmniej nie znajdzie cię żaden zagubiony morderca by cię zaatakować.

Zbladłam rozglądając się z przerażeniem dookoła. 

– No błagam, a ty dalej się tego boisz?

– Nic na to nie poradzę…

– Spokojnie. Jeśli się ktoś pojawi to obiecuję, że wskoczę do samochodu, a ciebie zostawię, jako zaliczkę dla mordercy. W końcu blondynki giną jako pierwsze, prawda?

– Półgłówki chyba nawet szybciej – powiedziałam oziębłym tonem mierząc go wzrokiem.

Prychnął odwracając się na pięcie. Skierował się do lasu, gdzie między drzewami i krzewami mogłam dostrzec chodnik, który dość mnie zaskoczył. Nie rozumiałam, czemu na odludziu miałoby być coś takiego i to jeszcze w środku lasu. Mając nadzieję, że coś jednak tam znajdziemy interesującego i oczywiście bezpiecznego pobiegłam za nim. – Wcale nie dlatego, że nie chciałam zostawać sama w tym mrocznym miejscu. 

© Wszystkie prawa zastrzeżone

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz