czwartek, 10 sierpnia 2023

Now or Never [Rozdział XXII]

 



Zeszłam na dół chcąc przygotować sobie coś do zjedzenia. Otworzywszy lodówkę, wykrzywiłam się. Była prawie pusta. Nie mając większego wyboru chwyciłam sałatę i parę warzyw. Po poszatkowaniu jej i dodaniu reszty składników zrobiłam sałatkę. Połowę z niej wsadziłam do lodówki na wieczór, a część nałożyłam sobie na talerz. Usiadłam przy stole w kuchni i wolnym tempem zajadałam się lunchem, co jakiś czas zerkając na telefon. Przeglądałam wiadomości i informacje o obozie sprawdzając czy aby na pewno wszystko mam. Wydawało mi się, że cały ten dzień się wydłużał. Z każdym zerknięciem na zegarek myślałam, że ktoś sobie ze mnie robi żarty trzymając te wskazówki w jednym miejscu.

– Kayla zbieraj się! – krzyknął Marc ze swojego pokoju.

Skończyłam jeść i po założeniu butów czekałam przed drzwiami na resztę. Nie mogłam się już doczekać rozgrywki w kręgle. Nie byłam wielkim mistrzem gry, lecz naprawdę je lubiłam. Czasami po zajęciach wychodziłyśmy tam wraz z Bell i Jenn. To była nasza czwartkowa tradycja, na którą musiałam się upierać przez długi czas. O mało nie zostałam wtedy przegłosowana przez Bell, która wolała wizytę u kosmetyczki.

– Rety, chociaż raz jesteś na czas Kayla. Nie poznaję cię – zażartował Marc.

– No wiesz w końcu ktoś musi pokazać ci jak się gra.

– Zobaczymy, kto będzie miał pierwszego strike’a!

– No proszę was. Wiadomo, że ja – wtrącił się tata wychodząc z salonu. – Wszyscy gotowi?


Kiwnęliśmy równocześnie z Marcem głowami. Wyszliśmy z mieszkania zbiegając do podziemnego parkingu. Na horyzoncie pojawił się już srebrny samochód taty. Wymieniliśmy się spojrzeniami z bratem, po czym najszybciej jak mogliśmy pobiegliśmy przed siebie.

– Ja siedzę z przodu! – krzyknął Marc chwytając za rączkę w drzwiczkach.

– Ta, jasne. To moje miejsce – zaprotestowałam trzymając drzwi by ich nie otworzył.

– Byłem pierwszy!

– A ja jestem starsza!

– I głupsza…

– Wypraszam sobie skrzacie. Jazda do tyłu!

– Dość tego. Obydwoje do tyłu! – krzyknął poirytowany tata słysząc jak już na siebie krzyczymy.

Ze skrzywionymi minami zajęliśmy miejsca. Nie patrzyliśmy nawet na siebie zezłoszczeni, że musiało nam się znowu oberwać za nic. Jechaliśmy tak przez następne kilkanaście minut. Westchnęłam czując tą gęstą atmosferę. Wyjrzałam przez otwarte okno przyglądając się mijanym budynkom. Oczywiście jak zawsze musiał być korek. Siedzieliśmy w nagrzanym aucie, w którym dodatkowo zepsuła się klimatyzacja. Chyba rzeczywiście przynosiłam pecha. Gdzie się nie pojawiłam coś się psuło…

Wreszcie po wystaniu się w długim korku dojechaliśmy pod jedną z galerii handlowych, gdzie obok znajdowała się kręgielnia. Po wyjściu z auta poczułam delikatny wiaterek, który rozwiał moje włosy, tak jak i luźną koszulę bez rękawów w granatowym kolorze. Tata wraz Marcem poszli przodem, a ja wolnym tempem szłam za nimi przyglądając się im. Dawno nigdzie razem we trójkę nie wychodziliśmy. Same podskoki Marca jak i uśmiech na twarzy pokazały, że był naprawdę szczęśliwy. Ku mojemu zdziwieniu nawet nie protestował i od razu zostawił swój komputer by wyjść z tatą.

– Poproszę jeden tor na trzy osoby – powiedział tata do pani za ladą.

– Tor numer dwa. Jakie rozmiary obuwia?

– Trzydzieści dziewięć – powiedziałam po czym zabrałam buty do pufy obok toru.

Po chwili dołączyła do mnie reszta, a brunetka trochę starsza ode mnie włączyła tor i wpisała nasze imiona.

– Kayla, czyli idziesz pierwsza – oznajmił tata widząc moje imię na samej górze.

Z uśmiechem wybrałam kulę w zielonym kolorze i z lekkiego rozbiegu zamachnęłam się celując w trzeci trójkącik od prawej. Kula delikatnie zjechała ku środkowi trafiając połowę kręgli. Wykrzywiłam się, a Marc się roześmiał. Spróbowałam drugi raz, lecz spudłowałam.

– Pech – stwierdziłam siadając na pufie.

– Ta jasne, po prostu jesteś w tym beznadziejna – odrzekł skrzat wykrzywiając się mi.

– To proszę pokaż, co potrafisz – zachęciłam go chcąc zobaczyć jego katastrofę.

Marc podszedł do kul. Wybrał jedną, lecz kiedy chciał ją podnieść zorientował się, że jest za ciężka dla niego.

– Czyżby ktoś nie miał siły? – zażartowałam chcąc się odegrać na nim.

– O czym ty mówisz… – Podniósł obiema dłońmi kulę ledwo ją trzymając i podszedł do toru – przecież jest idealna. – Rzucił nią tak lekko, że od razu zleciała na bok.

Parsknęłam śmiechem widząc to. Nie chciałam jednak być aż tak niemiła, więc postanowiłam mu pomóc szczególnie, że nigdy nie grał w kręgle.

– Wiesz, tutaj są kule o różnej ciężkości. Wziąłeś sobie czternastkę, więc to oczywiste, że jest za ciężka. Spróbuj szóstkę – poradziłam mu opierając się o oparcie.

Zmierzył mnie wzrokiem. Wziął drugą kulę tym razem sprawdzając jej ciężkość. Tata podszedł do niego pokazując mu postawę, jaką powinien przyjąć podczas rzucania. Wraz z tymi wskazówkami spojrzał na kulę, a następnie stosując wszystko poturlał ją do celu. Zbił połowę kręgli.

– Nieźle – stwierdziłam. – Teraz mistrz? – Spojrzałam na tatę.

– No to dzieci. Nie będzie żadnych ułatwień od teraz – oznajmił rzucając w kręgle.

Podniosłam wyżej brwi widząc, że zbił prawie wszystkie kręgle. Prychnęłam niezadowolona, a Marc otworzył buzię ze zdziwienia. Chyba już wiedział, czemu tata był tak pewny siebie w tej grze.

Zamówiłam nam soki i niosąc je do stolika obserwowałam jak tata po raz kolejny pokazywał postawę Marcowi. Tłumaczył mu jak najlepiej uderzać i ile siły używać. Uśmiechnęłam się bezwiednie wołając ich następnie na przerwę by się napili.

Przez następne parę rzutów spieraliśmy się, kto wygra. Zaczynałam doganiać tatę, lecz Marc pozostawał w tyle. Było mi trochę głupio szczególnie, iż zaczynał już się irytować, że zbija o połowę mniej kręgli niż ja. Nie chciałam by źle zapamiętał to wyjście, więc w połowie rozgrywek spojrzałam na tablicę wyników i przygryzając wargę podjęłam decyzję. Rzuciłam przed siebie kulą zbijając jedynie dwa kręgle. Powtórzyłam to parę razy, aż Marc uradowany zaczął skakać z radości, że udało mu się mnie przegonić. Nie lubiłam dawać nikomu forów, lecz w tym wypadku zrobiłam wyjątek. Wolałam by miał dobre wspomnienia z tego dnia, szczególnie, że dzisiaj był ten dzień… Dzień śmierci Clarrie. Jej rocznica…

Tata najprawdopodobniej wiedział, że będzie to ciężki dzień dla wszystkich, więc nie chciał nas pozostawiać samych sobie. Jego prawdziwą intencję w całym tym zaproszeniu na kręgle zrozumiałam już podczas lunchu, gdy zerknęłam na datę. Dzisiaj był dwudziesty lipca. Dzień, który zmienił nasze życie zabierając drogą nam osobę. Jedynie zastanawiało mnie w tym wszystkim, co powiedziałaby na to mama, na pewno nie byłaby szczęśliwa, że w taki dzień zamiast płakać jesteśmy na kręglach chcąc znowu zacząć funkcjonować, jako rodzina. Nie byłaby z tego dumna. Martwiło mnie to. Nie chciałam, aby potem tata miał problemy przez to z nią. I tak chodziła jak na szpilkach przez ostatni tydzień.

Zanim się obejrzałam była ostatnia tura, która przesądziła o wynikach. Tata był pierwszy, lecz tuż za nim w tabeli znajdował się Marc, a ja na szarym końcu. Westchnęłam lekko się uśmiechając po zobaczeniu uśmiechu u brata.

Podeszłam do taty po ubraniu butów i tak by Marc nie zauważył podziękowałam mu.

– Za co? – Udał, że nie zrozumiał, o czym mówię.

– Za wszystko. W tym dniu naprawdę takie wyjście pomaga – wyjaśniłam spuszczając wzrok. – Kiedy pojedziemy do Clarrie?

– Pewnie od razu. Mama pisała mi, że będzie już na miejscu. Tylko jeszcze musimy się przebrać.

Wróciliśmy do domu, szybko się przebraliśmy i od razu udaliśmy się na cmentarz. W aucie znowu czułam, jak owładnęła nami gęsta atmosfera. Siedzieliśmy w ciszy. Kolejny raz wpatrzona w widok za oknem myślałam nad tym, że zobaczę wyryte imię siostry na nagrobku, którego bałam się odwiedzać przez ostatni rok. Nie raz miałam koszmary, w których pojawiało się jej martwe ciało. Oblewał mnie wtedy zimny pot, który całkowicie rozbudzał na resztę nocy. Była to moja trauma, cała jej śmierć jak i pytania w mojej głowie, dlaczego to zrobiła.

Dojechaliśmy na miejsce. Greenwood Memorial Park kojarzył mi się z naturą, która jest powiązana z miejscem spoczynku. Od razu po wyjściu z auta ujrzałam mnóstwo drzew jak i małe kręte uliczki rozchodzące się po całej okolicy. Wyjęłam z bagażnika białe lilie, które kupiliśmy po drodze w kwiaciarni. Z dużym bukietem w rękach spojrzałam na Marca, który wydawał się być całkowicie zagubiony. Stał zgarbiony, wpatrzony w asfalt. Każdemu z nas było ciężko. Rozumiałam go naprawdę dobrze. Chcąc dodać mu trochę otuchy poklepałam go lekko po plecach. Spojrzał na mnie. Jego oczy zaszły łzami.

– Marc…– pomyślałam zmartwiona sama powstrzymując się od łez.

– No wreszcie, ileż można czekać! – podeszła do nas mama, która czekała na jednej z ławek. – Umawialiśmy się, że będziecie godzinę temu!

– Były korki – odparł tata zarzucając marynarkę.

– Marc szybciej – pośpieszyła go idąc na samym przodzie z różami w ręce.

Uczesana była w niski kok, który wydawał się być miodowy w tej porze dnia. Miała na sobie czarną sukienkę za kolano z białym kołnierzem. Po przyglądnięciu się jej zrozumiałam, że dalej mnie unika, a raczej nie zauważa.

Poszliśmy wszyscy razem białą dróżką prowadzącą do prawego skrzydła cmentarza. Grób Clarrie znajdował się przy ogromnej wierzbie, której długie gałęzie powiewały przy najmniejszym wietrze. Z każdym krokiem zbliżania się do siostry czułam niepokój w sercu. Nie bez powodu nie było mnie tutaj od roku. Bałam się… Bałam się zobaczyć jej imię wyryte na kamieniu. Wydawało mi się, że kiedy to ujrzę, całkowicie się załamię i nie powstrzymam łez jak i nocnych koszmarów.

Szłam, jako ostatnia i z każdym krokiem czułam narastającą chęć odwrócenia się i ucieknięcia z tego miejsca. Coraz trudniej było mi nabierać powietrze, a nogi stawały się jak z waty. Nie panowałam już nad sobą. Obserwowałam buty taty idąc gęsiego za nim. Nagle jednak przystanął odwracając się do mnie. Podniosłam wzrok, czując jak oblewa mnie zimny pot.

– Wszystko w porządku Kayla? – zapytał zmartwiony. – Jesteś bardzo blada…

– To nic…

– Chodź tutaj – powiedział łapiąc mnie za ramię by pomóc mi przejść do grobu.

Po chwili stanęliśmy niedaleko wierzby, której szum sprawiał, że można było pomylić to miejsce z innym światem – Spokojnym, w którym czas się zatrzymał, a jedynie wiatr przekonywał nas w tym, że nie znajdujemy się w nicości.

– Córeczko przyszliśmy do ciebie – odezwała się mama kładąc przy grobie róże.

Spojrzałam na nią. Uroniła łzę natychmiastowo ją wycierając. Marc położył obok bukietu swoje kwiaty, które zebrał na polanie podczas ostatniej wycieczki z kolegami. Były to kwiaty polne, lecz odwzorowały jego czyste uczucie tęsknoty za siostrą.

Jako ostatnia położyłam swoje lilie, które były ulubionymi kwiatami Clarrie. Nie raz kupowałam jej je na urodziny, gdy nie miałam pomysłu na prezent. Zawsze, gdy je dostawała cieszyła się jak dziecko, nawet jeden kwiat z tego, co kiedyś widziałam ususzyła, żeby zrobić zakładkę do książki.

Stałam na wprost jej grobu, lecz wciąż wpatrzona byłam w trawę przede mną. Po chwili dopiero miałam odwagę by podnieść głowę i spojrzeć na nagrobek. Przeczytałam napis na nim jak i datę jej śmierci. Łza zakręciła mi się w oku od razu spływając po policzkach. Przetarłam twarz ręką nie chcąc ponieść się bardziej emocją. Ugryzłam się w język by powstrzymać łzy. Spędziliśmy tam następnych paręnaście minut aż mama z Marcem wrócili do auta. Zostałam z tatą.

– Lepiej się czujesz? – zapytał wciąż zmartwiony.

– Już lepiej, po prostu to wszystko jest przytłaczające… – odparłam wybuchając płaczem.

Natychmiast zakryłam twarz dłońmi.

– Kayla wiem, że to ciężkie, ale każdy z nas musi to przetrwać – wyjaśnił obejmując mnie lekko.

– Wiem…– wydusiłam. – ale czemu jest to tak ciężkie?

– Nie wszystko jest łatwe w życiu…

Przytuliłam się mocnej chcąc opanować swoje emocję. Próbowałam nie myśleć o tym, co się stało, lecz wciąż wracało to do mnie. Bałam się, że nigdy się od tego nie uwolnię.

– Wracajmy już – zaproponował tata wycierając jedną z moich łez.

Pokiwałam głową na zgodę. Chciałam już wracać do domu, więc skierowaliśmy się ku drodze powrotnej. Szliśmy w ciszy, wąskim chodnikiem w białym kolorze, który wydawał się lśnić w promieniach słońca. Rozejrzałam się wokoło i dostrzegając sprawcę tego pięknego zjawiska wystawiłam rękę przed siebie zakrywając promienie słońca. Spojrzałam w niebo, gdzie kłębiaste chmury wolnym tempem przemieszczały się po nieboskłonie. Wyglądały naprawdę hipnotyzująco. Czułam jakby naprawdę tutaj się zatrzymał czas. Szybko jednak oprzytomniałam i odwróciłam swój wzrok. Wtedy nagle ujrzałam wysokiego bruneta znajdującego się jedną alejkę od nas. Stał przy jednym z grobów.

– Ethan… – rozpoznałam go od razu.

Przyjrzałam się mu i widząc, że odwraca się i odchodzi poprosiłam tatę by poszedł przodem.

– Chcę zamienić z kimś dwa słowa – oznajmiłam schodząc schodkami do alejki, gdzie stał Ethan.

© Wszystkie prawa zastrzeżone

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz