czwartek, 10 sierpnia 2023

Now or Never [Rozdział V]

 


Z wlepionym wzrokiem w koktajl całkowicie zapomniałam o stojącym obok Jordanie, więc gdy usłyszałam ponownie jego głos powtarzający moje imię, szybko oprzytomniałam, odwracając się.

– Bardzo przepraszam za tą koszulę – Zgaduję, że nawet nie wiedział, jak było mi głupio. – Pozwól, że ci ją wypiorę.

– Nie trzeba – odparł zakłopotany.

– No daj spokój, przecież dobrze wiem, że pranie czy porządki to twój największy koszmar – próbowałam go jakoś przekonać.

– Tu mnie masz Kiki – zaśmiał się. – Chyba wygrałaś.

Uśmiech diametralnie zniknął z mojej twarzy, gdy poczułam wibrujący telefon w kieszeni. Zacisnęłam zęby, biorąc wdech. Miałam tego dość. Nie miałam ochoty wracać od razu do domu, szczególnie po tej rozmowie z mamą. Tego było już za wiele jak dla mnie.


– Niech chociaż raz się o mnie pomartwi – pomyślałam, wyłączając telefon.

– W takim razie zapraszam znowu do auta.

Wróciliśmy za sklep, gdzie Jordan zaparkował. Bell wciąż spała i nie zapowiadało się, żeby wstała w najbliższym czasie – Widząc jej zsuwającą się twarz po szybie, kąciki moich ust się podniosły. Jordan otworzył mi drzwi, po czym zdjął zabrudzoną koszulkę.

– Chyba nie będzie ci to przeszkadzać? – zapytał, wsiadając. – Trochę za kleisty się stałem – zaśmiał się, ukazując biały uśmiech.

– Nie – Tylko tyle byłam w stanie odpowiedzieć, czując wielki rumieniec pojawiający się na moich policzkach. Oczywiście w porównaniu z nocą siedzenie bez koszulki w aucie to nic takiego, jednak szybki rzut oka po jego muskulaturze przypomniał mi, jak twarde miał mięśnie, gdy go wczoraj obmacałam w tańcu.

Pojechaliśmy do domu bliźniaków, który nie raz zapierał mi dech w piersiach. Trzypiętrowy budynek z balkonem tak wielkim, że można było skakać z niego do basenu zajmującego prawie cały boczny ogród, nie raz wywoływał u mnie zachwyt. Zazwyczaj myślałam, że ogród jest nudny, no bo co może się tam znajdować drzewa? Więcej drzew? Jednak po pierwszej wizycie u Bell i Jordana zmieniłam zdanie. Ostatnim razem jak pływałyśmy w basenie, ich tata Michael grał sobie w golfa, nieumiejętnie wbijając piłeczkę do wody. Nawet chciał nauczyć mnie grać, ale widząc jak macha kijem wokół siebie, zawsze odmawiałam w obawie o przemieszczenie wątroby w górę płuc, w razie, gdyby mnie uderzył.

– Dzień dobry Państwu – przywitałam się z wysokim mężczyzną o kasztanowych włosach siedzącym w ogrodzie wraz z żoną Veronicą.

– Kayla miło znowu cię widzieć – odezwał się ze znanym mi już włoskim akcentem, popijając kawę.

– Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin. Mamy nadzieję, że impreza się udała – powiedziała mama Bell, lekko zaczesując długie, brąz włosy za ucho.

– Było naprawdę wspaniale. Bell świetnie wszystko przyszykowała.

– A teraz jak widzicie, odleciała – wtrącił się Jordan, przechodząc obok mnie, mając na plecach śpiącą siostrę.

– A tobie co się stało? – Jego mama aż podskoczyła, widząc, że po raz kolejny wraca bez koszulki.

– Widzę, że impreza była niezła – zaśmiał się jej mąż, biorąc kolejny łyk.

– Każdy imprezował na swój sposób – odparł, mrugając do mnie, na co od razu spaliłam się ze wstydu.

Poszłam za nim, kierując się marmurowymi schodami na piętro, gdzie obydwoje z Bell mieli pokoje. Biały korytarz z nowoczesnymi obrazami na ścianach oraz delikatne wzory na zasłonach na oknie dodawały charakteru całemu pomieszczeniu.

Jordan położył siostrę na łóżku, delikatnie przykrywając kocem. Kiedy oglądałam ten jakże piękny obrazek, przypomniałam sobie pierwszy dzień, gdy zawitałam w ich domu. Było to trzy lata temu, kiedy spotkałam Bell na kursie florystycznym organizowanym przez naszą szkołę. Siedziałam cichutko w ostatnim rzędzie, przyglądając się, jak wszyscy pracują w parach nad bukietami. Niestety dla mnie brakło pary, więc sama musiałam sobie radzić. Posmutniałam całkowicie, widząc do tego, że bukiet zaraz cały rozleci mi się na boki. Usłyszałam wtedy, jak do klasy weszła spóźniona Bell. Jej pełne iskierek oczy od razu wymieniły ze mną spojrzenie i po rozmowie z nauczycielem dołączyła do mnie.

– Coś średnio ci to wychodzi, pozwól, że jakoś pomogę – przypomniałam sobie jej słowa, po których się przedstawiła.

„Mów mi Bell" od razu pojawiło się w moich myślach. Tak naprawdę nikt z nas nie dopytywał nawet o jej pełne imię, ten skrót stał się po prostu nią. Teraz jest to dla nas największą zagadką, jednak po tak długim czasie znajomości nikt nie odważyłby się zapytać, od czego wzięła się „Bell".

– Kiki, bo w tym tempie będziesz mieć różowe buty – wyrwał mnie z zamyślenia.

Spojrzałam na niego, a potem na to, co wskazywał. Koktajl z koszuli, którą wzięłam od niego, zaczął spływać na moje białe buty. Od razu znając już, gdzie była łazienka przeprosiłam go na moment, mówiąc, że biorę się za pranie. Zamknęłam drzwi, szukając wzrokiem pralki – Pani Alzari znowu najwyraźniej kazała mężowi zrobić przemeblowanie, bo szafki nie stały już tak gdzie kiedyś. Co dziwne to „kiedyś" to zeszły tydzień. Zawsze mnie to bawiło. Niezależnie, kiedy do nich nie przychodziłam, coś w tym domu musiało się zmienić. Rozumiałam, że Veronica była architektem wnętrz i wręcz kochała swój zawód, ale nie raz współczułam jej mężowi i Jordanowi, widząc, jak przenoszą meble z jednego kąta w drugi.

Zerknęłam do bębna, zrozumiawszy, że z niego coś wystaje. Na moje nieszczęście znajdowało się tam mokre pranie, więc nie mogłam użyć pralki. Nie chciałam się rządzić w obcym domu, wyjmując pranie, więc postanowiłam uprać koszulę ręcznie.

Nie trwało to długo, a była niczym nowa. No może oprócz faktu, że była cała mokra. Wolnym krokiem poszłam korytarzem do pokoju Jordana, zerkając w międzyczasie przez uchylone drzwi czy Bell nadal śpi. Naprzeciwko jej pokoju znajdował się mój punkt docelowy. Drzwi były otwarte i już z daleka widziałam, że Jordan wziął się za ćwiczenia. Stojąc, delikatnie ukryta za framugą zerkałam, jak podciągał się na drążku zamontowanym w pokoju. Jego opalona skóra jeszcze bardziej podkreślała bicepsy z każdym powtórzeniem. Wyglądał naprawdę nieziemsko, nic dziwnego, że był tak popularny na imprezach. Nie dość, że miał taką twarz to jeszcze ciało, nie wspominając nawet o charakterze.

Kaszlnęłam, chcąc, by mnie zauważył, po czym weszłam do środka.

– Rozwieszę ci ją na tarasie.

– Dzięki Kiki – odpowiedział, wciąż ćwicząc.

Przeszłam przez pokój, który był ozdobiony w wiele plakatów z koszykarzami. W kącie jednak można było zobaczyć ogromną biblioteczkę, gdzie Jordan kolekcjonował wszystkie książki romantyczne. Tylko ja o tym wiedziałam, że uwielbiał ten gatunek. Raz przez przypadek dopatrzyłam się dość interesujących tytułów na jego półce, więc niedługo potem się przyznał. Była to jego tajemnica, o której nawet nie wiedzieli koledzy ze szkoły.

Stojąc na tarasie, spojrzałam przed siebie, podziwiając widok lasu i paru domków. Słońce, które było blisko epicentrum, oświetlało korony drzew, tworząc przepiękną łunę rozświetlającą całą okolicę.

Dom Bell znajdował się na granicy miasta w jednej z najbogatszych dzielnic. Pomimo tego, że podróż zajmowała dość długo, to często bywałam ich gościem. Uwielbiałam tę atmosferę w ich domu. Czułam tam prawdziwe ciepło. U mnie natomiast towarzyszyło mi chłód. Każdy znikał za drzwiami, prowadząc własne życie. Przez pracę mamy częściej widziałam tatę w domu, a w weekendy wszyscy się mijaliśmy. Tak przynajmniej było od roku. Jeszcze tamtej wiosny pamiętam, że zasiadaliśmy razem do obiadów i śniadań. Spędzaliśmy czas, grając w tenisa w weekendy, jednak od śmierci Clarrie mama zaczęła brać więcej dyżurów, a brat zamknął się w pokoju. Jedynie pozostał tata, który próbował zachować pozory normalności, lecz i on stał się bardziej zamknięty w sobie.

– Podziwiamy widoki? – zapytał Jordan, wychodząc ze szklanką soku za mną na taras.

– Tak, nic się nie zmieniło. Wciąż jest tak pięknie.

– Dzięki jeszcze raz za koszulkę, ale nie musiałaś – zagadał, zerkając na schnące ubranie.

– To z mojej winy, więc powinnam. Zresztą z pewniej strony pomogła mi.

– Koszulka?! – Podniósł brwi zaskoczony tym, co mówię.

– Tak – Uniosłam kącik ust, opierając się o balustradę. – Miałam pretekst, żeby nie wracać do domu.

– Znowu coś nie tak? – zapytał zmartwionym głosem.

– To, co zawsze – westchnęłam, mając już tego dość. – Nie zrozumiesz.

– Ale się postaram. Chcę jakoś pomóc. A nie zostawiać cię z tym samej.

– To miłe, ale nie wiem, czy można coś na to zaradzić. To tylko kolejna kłótnia z mamą – wyjaśniłam, spuszczając wzrok. – Zrobiła mi awanturę o imprezę.

– Była aż tak zła?

– Ja bardziej. Dopiero wtedy poznała wkurzoną Kayle – zaśmiałam się, przygryzając rozżalona wargę. – Zapomniała.

– O imprezie... – zaczął – czy może o...

– Tak – wtrąciłam. – Nie pamiętała o urodzinach.

Nie pytał już o nic więcej. Najwyraźniej przytłoczył go ten temat, a ja też nie chciałam go ciągnąć.

Nagle poczułam męską dłoń na lewym ramieniu lekko przyciągającą mnie w swoją stronę. Moja głowa po chwili spoczęła na jego klatce.

– W porządku Kiki. Możesz płakać – szepnął, tak bym nie czuła się niekomfortowo.

Nie przytuliłam się do niego, lecz też nie odrzuciłam gestu. Z głową wciąż w tym samym miejscu zamknęłam oczy, cicho szlochając, próbując nie uronić łez. Niestety próby się nie powiodły, a ja skończyłam z paroma łzami na policzkach, które natychmiastowo zauważył.

– Nie do twarzy ci z nimi – dodał, ocierając je.

Team Jordan czy Ethan? 

© Wszystkie prawa zastrzeżone

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz