czwartek, 10 sierpnia 2023

Now or Never [Rozdział XXVIII]

 



Musieliśmy uważać na jeżyny, jak i korzenie, które wystawały z ziemi. W pewnym momencie nawet usłyszeliśmy jak jedna osoba z drużyny przeciwnej musiała się o jeden potknąć, gdyż jej krzyk dotarł aż do nas.

Ruszyliśmy gęsiego szukając dobrej lokalizacji do umieszczenia flagi. Nie mogła być ona gdzieś schowana, wręcz przeciwnie. Miała być na widoku. Merry biegła z nas, jako pierwsza. Zaskakiwała mnie. Jej zwinność w biegu w takich okolicznościach była godna podziwu. Przypominała mi bardziej hasającą sarnę po łące niż człowieka w lesie.

– Tutaj powinno być idealnie! – odezwała się wskazując na małe wniesienie i oświetlony przez poświatę księżyca okrąg barwiący trawę na lekko niebieski kolor.


Spoglądneliśmy na nie i od razu byliśmy jednomyślni. To miejsce było idealne dla nas. Nie tylko przez to, że było dość jasne, lecz również przez to, że znajdowało się na wzniesieniu, więc ustawiając się po czterech stronach mogliśmy dojrzeć czołgające się osoby w górę.

Szybkim ruchem wbiliśmy flagę w ziemię i ustawiliśmy się na miejscach. Kurczowo trzymałam latarkę czekając na drugi sygnał od Liama, który miał znaczyć, że drużyna atakująca mogła wyruszyć. Po chwili usłyszeliśmy jego krzyk. Liz wraz z paroma innymi osobami ruszyła przed siebie po flagę, a ja z każdą sekundą byłam bardziej przejęta tym wszystkim. Czułam tą adrenalinę nawet, jeśli tylko miałam stać w miejscu. Wbrew pozorom moja rola była również kluczowa. Musiałam nasłuchiwać przeciwników i mieć oczy dookoła głowy, gdyż nie było wiadomo skąd się pojawią. Cała ta sytuacja sprawiła, że serce zaczęło mi szybciej bić, a ręce drżeć.

Po paru minutach ciszy cała nasza czwórka stała w bezruchu nasłuchując najmniejszego ułamka hałasu. Niestety jedyne, co mogliśmy usłyszeć to brzęczenie komarów oraz latające ważki. Nagle jednak doszedł do mnie dźwięk pękającego patyka. Ktoś musiał na niego nadepnąć. Skupiając się na tym skąd dochodził ten dźwięk analizowałam, gdzie może być przeciwnik. Czułam jak wszystkie procesory w mojej głowie pracują w tym samym momencie. Zgaduję, że nawet komputer Marca nie miał tak wielkiej prędkości jak ja wtedy.

Po raz kolejny usłyszałam ten sam dźwięk, lecz teraz towarzyszył temu szelest liści. Natychmiast zaświeciłam lampkę kierując światło na lewo od siebie pomiędzy dwoma drzewami. W tej samej chwili sprawca hałasu się zatrzymał cały oświetlony.

– Odpadasz – powiedziałam uradowana.

Chłopak westchnął i wolnym krokiem powrócił do swojej bazy. Niedługo po tym jak go złapałam reszta osób z mojej drużyny również uniemożliwiła ukradnięcie flagi trzem osobom.

Taka zabawa trwała przez godzinę, może dwie. Sama nie byłam pewna, ile minęło, gdyż słuchając tego szumu drzew i zerkając jedynie na drzewa i księżyc na niebie trudno było mi oszacować ile minęło czasu. Nagle po odesłaniu jeszcze jeden osoby usłyszeliśmy krzyk naszej drużyny. Zdobyli flagę. Cała nasza czwórka popatrzyła po sobie. Zaczęliśmy skakać z radości. Przybiliśmy sobie piątki mówiąc, że daliśmy radę.

– Brawo! – powiedziałam podekscytowana.

– No z takim backupem jak my to nie mogliśmy przegrać – odparł wysoki brunet poprawiając okulary.

Z zadowoleniem na twarzy, szybkim tempem wróciliśmy do obozu, gdzie ujrzeliśmy Merry trzymającą niebieską flagę. Dwóch chłopaków podniosło ją trzymając jej ciało na ramionach. Wymachiwała zdobyczą na prawo i lewo. Jeśli ktoś by nie wiedział o naszej grze pomyślałby, że wygraliśmy, co najmniej igrzyska olimpijskie po spojrzeniu na zadowolenie naszej drużyny.

– Mówiłam, że jak macie mnie w zespole to wygramy od razu – podeszła do mnie Liz zadowolona z siebie.

– To twoja zasługa? – zapytałam zdziwiona.

– Jasne, że tak. Wczołgałam się pod ich flagę, a potem sprintem zwiałam, gdy Merry wraz z resztą odwracały uwagę strażników – opowiedziała dumnie.

– Gratulację w takim razie. Ciekawe, czemu ciebie nie noszą tylko Merry? – Spojrzałam na nią podejrzliwym wzrokiem.

– No wiesz. Po prostu stała się ulubienicą.

– W sumie nic dziwnego. Z tą urodą elfa każdy by ją pokochał.

– Właśnie. Z tego co widzę, to nie dostanę, żadnych zasług, ale trudno. Fajnie się bawiłam, to najważniejsze – odparła Liz zaczesując do tyłu włosy.

Zanim się nawet zorientowałam była noc. Wróciliśmy na wybrzeże, gdzie w oddali ujrzałam barkę. Świeciły się na niej światła, które jako jedyne wraz z ogniskiem rozświetlały okolicę. Rzuciłam okiem po zebranych osobach i dostrzegłam Ethana. Podeszłam do niego szybkim krokiem widząc, że stoi sam bez obstawy z dziewczyn.

– I jak tam gra terenowa? – zapytał zauważając mnie.

– Całkiem zabawna.

Zmierzyłam go wzrokiem. Iskry odbijały się na jego białej koszulce oraz twarzy tworząc przytulą atmosferę. Z każdym dorzuconym konarem do ognia w górę unosiło się coraz więcej iskier przypominających mi bardziej stado świetlików biorących udział w zawodach, kto jak najdalej będzie w stanie polecieć.

– Mogę pomóc? –zapytałam widząc, że chłopak łamał gałęzie na opał.

– Jasne, ale nie połam się na tym.

– Aż taką łamagą nie jestem – burknęłam urażona podnosząc gałąź, po czym złamałam ją na kolanie. – Trochę siły jednak mam.

Dorzuciłam gałęzie do ognia. Zaczęły syczeć i pękać pod wpływem temperatury. Uśmiechnęłam się przypominając sobie dawne czasy, gdy zajmowałam się ogniskiem podczas biwaków. Nie raz siedziałam do rana pilnując by ogień nie zgasł. Moim ulubionym zajęciem wtedy było łamanie gałęzi, jak i oglądanie iskierek tańczących w powietrzu.

– Ostrożnie, nie oparz się – Ethan wyrwał mnie z melancholii wspomnień.

– Spokojnie, uważam – odparłam słysząc jak łamie kolejne patyki.

Pomimo znajdowania się w prawie samym tłumie osób siedzący dookoła ogniska jedyne, co słyszałam to łamanie się gałęzi. Inne odgłosy rozmów czy nawet szum drzew całkiem się wymazał dla mnie z tamtej chwili.

Co jakiś czas zerkałam na plecy Ethana oraz jego zmęczoną twarz oblaną potem. Jego koszulka była lekko mokra, tak jak i jego włosy, które z tego całego wysiłku opadły. Wyglądał naprawdę pociągająco. Nie tylko ja tak uważałam, lecz również grupka dziewczyn zebrana specjalnie przy ognisku by podziwiać jego mięśnie.

– Nowy funclub? – zapytałam wskazując na zapatrzone dziewczyny przed nami.

– Na to wygląda. Ale w sumie co poradzić, trudno przejść obok mnie obojętnie – zaśmiał się narcystycznie.

– Nawet nie wiesz jak bardzo – westchnęłam przewracając oczami przez jego arogancję.

– Kayla! – usłyszałam głos Liz za sobą.

Świetnie, jeszcze jej tu brakowało. Odwróciłam się mierząc wzrokiem dziewczynę, która pewnym krokiem podeszła do mnie.

– Z kim tutaj pracujesz? – Wyjrzała za mnie próbując jak tylko mogłaby przedstawić się Ethanowi.

– Z nikim takim, chodźmy Liz, lepiej wracajmy do kajuty – oznajmiłam próbując ciągnąć ją za ramię w przeciwną stronę.

Rzuciła mi mordercze spojrzenie, po czym podeszła do Ethana i przyjmując uroczy ton głosu przedstawiła się.

– Nie wiedziałam, że Kayla zna naszego przystojniaka. Szkoda, że się tym nie pochwaliła wcześniej – powiedziała żartobliwym tonem.

– Nie przesadzajmy, nawet nie znamy się długo.

– Ale chociaż mogła nas sobie przedstawić. Mów mi Liz – Uśmiechnęła się do niego próbując udawać seksowny ton głosu.

Chłopak zmierzył ją wzrokiem z lekkim grymasem na twarzy.

– Ethan. Miło mi – powiedział oschle wracając do pracy.

– Może mogłabym ci pomóc jak Kayla? – Próbowała się wprosić jak tylko mogła bliżej niego, na co aż nóż się mi otwierał w kieszeni.

– Nie trzeba już i tak mam jednego pomocnika, który w pełni daje radę – Wskazał na mnie, przez co o mało nie dostałam zawału przez szybsze bicie serca.

Nie sądziłam, że jej odmówi. Liz była naprawdę atrakcyjna i taki playboy jak on normalnie chwytałby taką okazję na kolejną laskę dla siebie. Nie rozumiałam, co się teraz stało.

Naburmuszona odwróciła się na pięcie trącając mnie lekko w ramię.

– Szczęściara – szepnęła mi na ucho znikając w tłumie osób zebranych przy ognisku.

– Lepiej leć odpocząć z resztą. Jutro czeka nas dwa razy dłuższa podróż – oznajmił Ethan

– Wiem, ale nie zostawię cię z tym samego. Też powinieneś odpocząć – Ethan nagle przestał pracować, spojrzał na mnie, po czym podszedł bliżej.

– To moja praca, ty tutaj jesteś by odpocząć – wyjaśnił odbierając ode mnie gałąź.

– No proszę daj spokój i oddaj ją – zaczęłam się z nią szarpać.

Po chwili pisnęłam czując jak jeden z ostrzejszych nierówności na drewnie przejechały po mojej ręce. Chwyciłam się za nadgarstek zamykając oczy, jak zazwyczaj miałam w zwyczaju, gdy się raniłam.

– Kayla, co sobie zrobiłaś?! – zapytał zmartwiony od razu chwytając moją dłoń.

Ethan poprosiłbym zwolniła uścisk, po czym uważnie oglądnął ranę. Przecięłam sobie skórę. Dwucentymetrowa rana nie była wcale głęboka, lecz uroniło się parę kropli krwi, na które chłopak od razu zaczął panikować.

– To nic takiego – próbowałam zabrać dłoń, lecz Ethan nie chciał jej puścić.

– Nawet tak nie mów. Prosiłem, żebyś uważała – westchnął, po czym rozglądnął się po okolicy.

Spojrzałam na niego. Jego zmartwione spojrzenie sprawiało, że miałam ochotę go przytulić, jakby to on został ranny, a nie ja. Zanim się zorientowałam znalazł osobę, której szukał.

– Leah, możesz przyjść z apteczką? – krzyknął po blondynkę siedząca pod drzewem obok Liama.

Po paru minutach zjawiła się z powrotem przepraszając za zwłokę. Przykucnęła przy mnie prosząc bym usiadła.

– Nieźle, pierwszego dnia już zadrapanie – zaśmiała się zachowując miły ton.

Speszyłam się, nie chciałam, żeby mnie odebrali, jako największą ofiarę losu. Na szczęście rana była mała, więc nie musiałam chodzić z metrowym bandażem, co jednak mnie ucieszyło.

– Ethan, nie wysługuj się uczestnikami – przybrała groźniejszy, lecz wciąż miły ton Leah.

– Sama chciałam pomóc! – wtrąciłam się by nie sprawić mu kłopotów w pracy.

Dziewczyna zmierzyła mnie wzrokiem, a potem spojrzała podejrzliwie na Ethana. Zaśmiała się. Nie rozumiałam, o co jej chodzi. Szybko się pożegnała i wróciła do reszty kadry.

– Lepiej też już wracaj – poprosił Ethan zerkając na moją ranę.

– Naprawdę nic mi nie jest – odparłam zakłopotana.

– Kayla! – podniósł delikatnie głos. – Chociaż raz mnie posłuchaj. Odpocznij, ze zranioną ręką nie będziesz mogła dużo wiosłować.

– Spokojnie nie poproszę, żebyś wiosłował za mnie – zażartowałam chcąc jakoś go rozweselić z tej mętnej miny.

Wciąż wydawał się być skrzywiony i zerkający na moją dłoń. Czułam, że i tak nie wygram, więc westchnęłam i zadecydowałam o powrocie na barkę. 

© Wszystkie prawa zastrzeżone

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz