czwartek, 10 sierpnia 2023

Now or Never [Rozdział VI]





Staliśmy tak może z parę minut. Nic więcej nie powiedział. Z każdą łzą gładził mnie po ramieniu, wycierając je. Byłam mu wdzięczna. Nie chciałam pokazywać mu tej części siebie, jednak sama byłam w szoku, że byłam w stanie się przed nim otworzyć. Był przeciwieństwem mnie, pomimo tego, że żył w cieniu siostry to miał siłę walczyć o to by i on mógł błyszczeć w towarzystwie. Ja za to uważałam siebie za cień siostry, który próbował grać kogoś, kim nie jest, by być popularną.

– Jordan, kiedy wróciliśmy? – Wyszła na taras zaspana Bell, przecierając oczy, a ja odskoczyłam od chłopaka, wycierając twarz.

– Jakoś godzinę temu – odpowiedział z nutką śmiechu w głosie po zobaczeniu mojej reakcji.

– O Kayla pojechałaś z nami – zauważyła mnie, a ja się przywitałam. – Czemu jesteś u Jordana? Nie zanudził cię? – zaśmiała się, mówiąc, bym poszła do jej pokoju.


Usiadłam na jej łóżku, przyglądając się lustrze naprzeciwko mnie. Widząc swoją zapłakaną twarz, natychmiastowo próbowałam coś z tym zrobić. Moje odbicie jednak mnie jeszcze bardziej zdołowało, lecz również przypomniało ciepły dotyk Jordana.

– Nawet nie uwierzysz, co wczoraj usłyszałam – zagadała mnie Bell, siadając w fotelu przy kwiatku sięgającym prawie sufitu.

Pomimo zamiłowania Pani Alzari do zmieniania wnętrza Bell kategorycznie zakazała zmieniać swojego pokoju. Zaprojektowała go sama, przystrajając w piękne kwiaty doniczkowe, które były niczym jej pupile.

– Jakie masz ploteczki tym razem? – zapytałam, siadając po turecku.

– Wczoraj na imprezie Ethan zerwał z tą swoją Scarlet – opowiedziała, jakby to miała być co najmniej nowina stulecia.

Otworzyłam szerzej oczy zaskoczona tymi wiadomościami. Nie miało to dla mnie sensu szczególnie po wczorajszym spotkaniu z blondynką i jej uwadze o Ethanie. Zżerała mnie ciekawość, co się wydarzyło między nimi. Musiała to najwyraźniej zauważyć Bell, gdyż od razu przystąpiła do dalszego ciągu historii.

– Widziałam ich, jak się kłócili, po czym Ethan dostał od niej w twarz – zaczęła, ukazując swoją plotkarską naturę. – Mówię ci, tak mocno dostał, że aż zagłuszył na chwile muzykę.

– Najdziwniejsze jest to, że roześmiał się, co jeszcze bardziej wnerwiło Scarlet. Mówił, że ma jej dość – opowiadała dalej.

– Czyli dalej zmienia dziewczyny jak rękawiczki. Chyba nigdy się mu to nie znudzi.

– Wcześniej też taki był? – zapytała zaciekawiona.

– Przed wyprowadzką był inną osobą, ale po tym, jak wrócił, wszystko się zmieniło – wyjaśniłam, przypominając sobie, jaką miłą i troskliwą osobą był wcześniej. – Teraz jest jedynie playboyem...

– Ale mega przystojnym – dodała Bell rozmarzona.

– Już nie przesadzaj – odparłam, lekko uderzając ją poduszką w twarz.

– Zaczynamy? – zapytała, chwytając inną. – Sama się o to prosiłaś – I tak jak się spodziewałam, wywołałam furię Bell.

– Stare zasady! – przypomniałam, szykując się.

Zanim się zorientowałam, dostałam poduszką w twarz. Nie chciałam dać za wygraną, więc postanowiłam wygrać rzucone już wyzwanie. Wstałyśmy z łóżka i biegając po pokoju, uderzałyśmy poduszkami, chcąc rozedrzeć jedną z nich. Zasady były proste. Osoba, której poduszka pęknie, a pierze się wysypie przegrywa. Zwycięzca wygrywał przysługę, którą można było użyć w każdej chwili. Zeszłego razu wygrała Bell, po zerwaniu z chłopakiem poprosiła mnie w środku nocy, bym przyjechała do niej z całą reklamówką lodów.

Pomimo że nasza znajomość nie trwa tak długo, gdyż zaledwie jakieś dwa lata to czułyśmy się jakby trwało to przynajmniej trzy razy tyle. Mogłyśmy na siebie liczyć i ufałyśmy sobie. Pomimo naszych niedoskonałości pozostawałyśmy przy sobie, nie odchodząc w trudnych chwilach. Ceniłam ją za to. W przeszłości, gdy jeszcze byłam męczona i wyśmiewana, nie sądziłam, że spotkam kogoś takiego. Bell była dla mnie niczym ciepłe światło, które pomogło wyjść z samotności.

– Wygrałam! – krzyknęłam, wykorzystując moment nieuwagi dziewczyny, gdy stanęła na sofie.

W tym samym momencie poduszka pękła, ukazując biały puch. Powstał z niego prawdziwy deszcz piór, które delikatnie falowały w powietrzu, przypominając mi o dmuchawcach, które zbierałam co roku. Dotąd wierzyłam, że potrafią spełniać marzenia, jeśli uda się zdmuchnąć całego. Kiedy miałam dziesięć lat, udało mi się dzięki temu wygrać konkurs fotograficzny w szkole, a innym razem, gdy poprosiłam o pomoc w moim bezsensownym istnieniu, spotkałam Bell.

– No niech ci będzie – westchnęła szatynka zmęczona bieganiną. – Tylko ani mi się waż budzić mnie w nocy.

– Ty jakoś mogłaś dzwonić w środku nocy – odparłam lekko żartobliwie, wystawiając jej język.

– Ja to ja – zaśmiała się. – Ciebie łatwiej obudzić, ja śpię jak kamień.

Nagle usłyszałyśmy stukanie do drzwi sypialni. Spojrzałyśmy w tamtą stronę, dostrzegając mamę Bell, która wydawała się powstrzymywać od komentarza, jaki bałagan zrobiłyśmy w pokoju.

– Kayla zostałabyś na obiedzie?

– Bardzo chętnie, dziękuję.

Zeszłyśmy na parter, gdzie kuchnia stanowił połowę domu. Państwo Alzari byli wielkimi miłośnikami pieczenia i gotowania, więc Veronica sama zaprojektowała kuchnię, by spełniała jej największe marzenia. Skupiała się ona na białym kolorze, której towarzyszyła szarość na ścianach. Nigdy chyba nie usunę z pamięci pierwszego dnia, gdy weszłam do tego pomieszczenia. Pamiętam, jak wyzywałam te przeklęte szafki. Veronica postanowiła kupić półki, które otwierały się po ich dotknięciu. Nie raz opierając się o jedną, obrywałam w głowę, albo w nogi. Zawsze wychodziłam stamtąd z tyloma siniakami, że zastanawiałam się, czy kiedyś wymyślą ubezpieczenie, które pokryje mi ten ból. Dotąd wysyłam tam Bell, gdyż wciąż nie wiem jak otwierać połowę z nich. Jak nic rozpracowanie szyfru do sejfu byłoby łatwiejsze.

Zeszłam po schodach, gdzie na ścianie obok od razu przykuwał uwagę zegar na całej powierzchni w najbardziej nowoczesnym stylu, którego godziny były namalowane na kamieniach tak świecących, że przypominały diamenty.

– Usiądźcie w jadalni – poprosiła mama Bell, pokazując dłonią w prawą stronę, gdzie widniał wielki stół z naszykowaną już porcelanową zastawą ze srebrnymi zdobieniami.

Kiedy zasiadłam do stołu, od razu spojrzałam w górę. Nad nami wisiał drogocenny żyrandol, który swoją ceną najpewniej przypominał całe mieszkanie moich rodziców. To nie tak, że narzekałam na swoje warunki życia, lecz widząc takie luksusy, w jakich wychowała się Bell, nie raz przechodziła mi myśl, że z chęcią bym się z nią zamieniłam. Była niczym księżniczka z bogatego domu. Na szczęście nie zachowywała się jak większość z nich, które mogłam zobaczyć na filmach . Chyba bym zwariowała z taką przyjaciółką.

– Wreszcie obiad, umieram z głodu – powiedział Jordan, zbiegając po schodach.

– Znowu trening? – zapytał Michael.

– A widziałeś dzień, kiedy by nie ćwiczył? – zapytała, przekomarzając się jego siostra.

– Przezabawne Bell, ale pamiętaj lepiej, kto niósł cię do domu – odparł, zasiadając do stołu.

Spojrzałam na Jordana, który usiadł naprzeciwko mnie. Sądząc po jego ciemniejszych włosach, które jeszcze lekko ociekały wodą, musiał wyjść dopiero spod prysznica. Mój przypuszczenia dodatkowo potwierdziła mocniejsza woń perfum, które już nie raz miałam skomplementować, ale nie miałam odwagi.

Podnosząc zakłopotany wzrok, znowu na jego twarz dostrzegłam, jak niesamowicie wyglądają jego piwne oczy, które odbijały promyki słońca dobiegające z otwartego tarasu za mną. Zaniemówiłam. Dopiero po chwili zrozumiałam, że Bell coś do mnie powiedziała. Cała moja twarz zaszła czerwienią i do końca obiadu nie spojrzałam już na Jordana, którego widok zbytnio mnie przyciągał. Zawsze uważałam mokre włosy u mężczyzn za pociągające, więc nie chciałam, by zauważył moją reakcję, ale znając mnie i tak byłam zbyt oczywista.

Po obiedzie Michael zaproponował, że odwiezie mnie do domu, lecz odmówiłam, nie chcąc sprawiać dodatkowego kłopotu. Pożegnałam się ze wszystkimi łączenie z białym pieszczochem – Rufusem, pieskiem Jordana, który bawił się w ogrodzie.

Wychodząc z posiadłości Alzari, usłyszałam za sobą czyjś krzyk. Odwróciłam się, widząc, jak biegnie w moją stronę brat Bell.

– Jordan?

– Odprowadzę cię – odpowiedział ubrany w za dużą bluzę, która wyglądała przesłodko wraz z mokrymi włosami.

– Nie musisz, to niedaleko.

– Jest już późno, więc nawet nie dyskutuj.

Westchnęłam z uśmiechem na twarzy. Jordan był naprawdę przemiłym chłopakiem, który nie raz pomagał mi, jak byłam w tarapatach. Porównałabym go nawet do oazy, przy której mogłam wypocząć i nie udawać kogoś, kim nie jestem. – Samo to, że wiedział, że dusiłam w sobie płacz, zszokowało mnie całkowicie.

– Dzięki za wcześniej – powiedziałam lekko zakłopotana.

– Nie masz za co dziękować – odparł z uśmiechem. – Jak byś jeszcze kiedyś potrzebowała ramienia, to wiesz gdzie szukać.

Szliśmy szosą, schodząc z górki, na której mieszkała rodzina Alzari. Mijając kręte drogi i wymyślne domy zapragnęłam kiedyś tu zamieszkać. Ta okolica już na samym początku skradła moje serce. Wydawała się cudowna przez swoje połączenie z naturą, które wydawało się miłym orzeźwienia od centrum miasta, w którym mieszkałam. Wieżowce dawały się jednak we znaki, jak i cała wrzawa większych ulic, które nie raz irytowały mnie podczas nauki, gdyż nie mogłam się skupić.

Zanim się zorientowałam, doszliśmy do przystanku u podnóży wzniesienia. Sprawdziłam na rozkładzie następny autobus – Po tylu razach w ich domu znałam już go na pamięć, jednak i tak zawsze sprawdzałam z przyzwyczajenia.

– Jestem w samą porę. Za pięć minut mam autobus.

– Uważaj na siebie. Jak wrócisz, będzie już ciemno.

– Spokojnie od czegoś są lampy – próbowałam zażartować, lecz Jordan był wciąż poważny.

Poczekał ze mną, aż przyjechał autobus. Po zajęciu miejsca pomachałam mu, na co się uśmiechnął i skierował do domu. W autobusie nie jechało zbyt dużo osób. W tych okolicach wszyscy jeżdżą swoimi autami, przez co nigdy nie musiałam narzekać na brak siedzenia. Wygrzebałam z torebki słuchawki i telefon. Spojrzałam na wyświetlacz z myślą, że jak go włączę, to jedynie zobaczę pewnie wiadomości od mamy mówiące, jaka nieznośna jestem.

– I tak muszę kiedyś go włączyć – pomyślałam, przewracając oczami.

Tak jak się spodziewałam, po włączeniu telefonu ujrzałam ponad trzydzieści nieodebranych połączeń i dziesięć wiadomości z pretensjami od mamy, które z każdą nową z nich stawały się chłodniejsze, aż ograniczyły się do prostych SMS-ów: „Kiedy wracasz? Czemu jeszcze nie ma cię w domu?" Wyświetliłam je, lecz nie zamierzałam odpisywać. Od razu po zobaczeniu ich wyrzuciłam je z mojej pamięci, włączając muzykę. Wyglądając za okno, obserwowałam bujną roślinność oświetloną lampami, która zaczynała zanikać bliżej centrum.

Po powrocie do domu wydawało mi się, że czeka mnie awantura na skalę światową. Byłam już mentalnie na to gotowa, jednak po przekręceniu klucza w zamku zrozumiałam, że wszędzie panuje ciemność. Była ledwie dwudziesta pierwsza, więc wydawało mi się to dziwne. Myślałam, że tak jak i ostatnio podczas kłótni rodzice będą siedzieć w salonie w oczekiwaniu na pokłócenie się ze mną drugi raz. Tym razem po zaglądnięciu do salonu nikogo nie było. Telewizor też był wyłączony.

– Musieli pójść spać – pomyślałam, że spokojnie sobie śpią, nie widząc nawet co ze mną.

Lekko poirytowana tym, lecz z drugiej strony usatysfakcjonowana, że nie muszę znowu wyciągać na światło dzienne tematu urodzin, poszłam do kuchni po szklankę soku. Byłam na tyle wykończona, że chciałam wziąć szybki prysznic i zagrzebać się w kołdrze do rana.

Nalewając sobie napój, spojrzałam na oświetlony stół światłem z lodówki. Podskoczyłam natychmiastowo, łapiąc szklankę, by się nie rozbiła. Otworzyłam szerzej oczy, nie wierząc w to, co widzę. Na krześle siedziała mama, która usnęła na rękach położonych na stole. Podeszłam bliżej, dostrzegając coś obok niej. Podniosłam brwi, po czym spojrzałam na jej zaspaną twarz. Na stole stał tort z siedemnastoma świeczkami. Myślałam, że to sen. Nie sądziłam, że taka scena mogłaby się kiedykolwiek zdarzyć. Usiadłam na wprost niej, biorąc z szuflady widelec do ciast. Skosztowałam tortu.

– Z truskawkami – Zauważyłam, ledwo przełykając kawałek, czując, jak łzy spłynęły mi po policzkach. – Pamiętałaś, jaki smak lubię...

Cała zapłakana jedną ręką wycierałam łzy, a drugą zajadałam się tortem. Byłam szczęśliwa i żałowałam trochę, że nie wróciłam wcześniej. Gdybałam nad tym, co by było, jeśli wróciłabym na czas, lecz myślenie nad tym nie pomogło mi w żaden sposób. Nie mogłam zmienić już przeszłości. Spojrzałam na mamę, której nie miałam zamiaru budzić. Musiała pracować do późna, a od kilku dni miała dyżury, więc nie chciałam przerywać jej snu. Przyniosłam jej koc z salonu, delikatnie okrywając jej ramiona. Cichym krokiem poszłam na piętro, gdzie słyszałam hałas, a raczej stukającą klawiaturę Marca. Musiał najwyraźniej dalej grać w gry, więc bez namysłu poszłam do siebie. Gdy otwierałam drzwi, dostrzegłam przyczepioną do nich kartkę. Zerwałam ją, zaświecając światło.

– „Jutro mamy rodzinny obiad, nie zapomnij o nim. PS: Wszystkiego najlepszego i przepraszam" – przeczytałam, rozpoznając pismo taty.

Normalnie protestowałabym, żeby wychodzić gdziekolwiek, gdyż zazwyczaj te obiady kończyły się ich nieobecnością i pozostawieniem Marca pod moją opieką w najbliższym fast foodzie, lecz tym razem czułam się zawstydzona trochę tym, co się stało. Postanowiłam przyjść bez żadnych scen, miałam nadzieję, że chcieli nadrobić moje urodziny i spędzić razem czas.

Od razu przebrałam się do spania i kładąc się do łóżka, przeglądałam media społecznościowe. Odłożyłam telefon, czując już nużący mnie sen. Przytulając się do kołdry, myślałam o dzisiejszym dniu, gdy nagle z zamyślenia wyrwało mnie powiadomienie na telefonie. Przetarłam oczy, odblokowując ekran.

– „Wszystko w porządku?"

– Jordan... – pomyślałam zaskoczona, widząc imię, jakie mi się wyświetliło.

– „Tak, wszystko okay. Dzięki za troskę" – odpisałam, odstawiając telefon.

Słysząc kolejne powiadomienie, już mniej zdziwiona wstałam i usadowiłam się na poduszce, by nie wstawać po telefon paręnaście razy z rzędu.

– „Tylko nie płacz tam sama"

– „Nie martw się tak. Wszystko w porządku. Zrobili mi niespodziankę, a jutro mamy rodzinny obiad, chyba chcą nadrobić urodziny. Zasypiam, także dobranoc" – odpisałam pełna nadziei na jutrzejszy dzień.

– „Dobranoc. Słodkich snów Kiki"

Co myślicie o rodzinie Alzarich po tych rozdziałach? 

Dajcie znać w komentarzach i nie zapomnijcie o zostawieniu 

    Brak komentarzy:

    Prześlij komentarz