czwartek, 10 sierpnia 2023

Now or Never [Rozdział II]

 


Skierowałam się do swojego pokoju, który znajdował się naprzeciwko zamkniętych drzwi z namalowanymi kwiatami róży na futrynie. Pomimo że minął już rok, nie miałam odwagi tam wejść. Może kiedyś się przełamię, ale jak na razie cała drżałam na samą myśl otworzenia ich.

Czas mijał nieubłaganie, a moje przyszykowania do imprezy powoli się kończyły. Już miałam wybrane ubrania i kończyłam swój makijaż, zerkając co jakiś czas na zegarek. Tak jak oczekiwałam, w ciągu kilku minut usłyszałam klakson za oknem. Z lekkim uśmiechem rozpuściłam włosy i zabierając torebkę, zbiegłam po schodach, mówiąc bratu, że wychodzę. Na podjeździe pod blokiem stało już terenowe auto, w którym siedziała opalona dziewczyna z kręconymi włosami o brązowej barwie.

– Kayla ile mam na ciebie czekać! – krzyknęła, uchylając jedno z okien.

– Już jestem, wyluzuj trochę – Usiadłam z przodu.

Nagle usłyszałam przeraźliwy dźwięk trąbki zza pleców i ujrzałam spadające konfetti. Z zaskoczenia aż podskoczyłam, lekko uderzając się w głowę.

– Rany, Jenn, myślałam, że zawału dostanę – powiedziałam, zaglądając do tyłu.

Ujrzałam chudziutką brunetkę o porcelanowej cerze i włosach sięgającymi do pasa. Jej lekko podkreślone kości policzkowe powiększyły się z pojawieniem się uśmiechu na twarzy.

– Sto lat Kayla – zaśmiała się, przytulając mnie.

– Dziękuję, ale nie strasz mnie już tak więcej – odwzajemniłam uśmiech.

– Żeby było jasne, ty sprzątasz ten bajzel – wtrąciła się Bell, wskazując na Jenn, a potem na konfetti. – Cała nasza trójka wybuchła śmiechem.


Jadąc po gładkiej tafli jezdni, otworzyłam okno, wdychając trochę świeżego powietrza. Wiatr lekko rozwiewał moje włosy, sprawiając, że czułam się jeszcze bardziej orzeźwiona. Zerkałam na mijane budynki, a potem na pojawiające się, co jakiś czas drzewa na horyzoncie. Jednolity głos sunących opon uspokajał mnie do tego stopnia, że zamknęłam oczy, by się odprężyć. Jechałyśmy w stronę Wrzosowego Jeziora, które jak sama nazwa wskazuje, skradło serce mieszkańców okolic przez wrzosy odbijające się w tafli wody tworzącej fioletową poświatę. Niestety był dopiero lipiec, więc wrzosów i tak nie zobaczymy, jednak sama ciepła woda i okolica zachęcała do przyjazdu w to miejsce.

– Udało mi się wynająć ten domek co zawsze – przerwała ciszę Bell. – Rozesłałam na wszelki wypadek wszystkim adres, powinni przyjechać chwilę po nas.

– Czyli na serio szykuję się największa impreza tego lata – stwierdziła podekscytowana Jenn, która uwielbiała się bawić i tańczyć.

– Na pewno będzie niezapomniana, w końcu to twoje urodziny – wtrąciła Bell szturchając mnie w ramię.

– Kogo zaprosiłyście?

– Może z dziesięć, dwadzieścia osób. Tak na oko – odpowiedziała po zastanowieniu Jenn.

Z matmy nigdy nie była za dobra, tym bardziej w liczeniu czegokolwiek, więc na samo określenie „na oko" trochę się przeraziłam. Na ostatniej imprezie, kiedy powiedziała to samo, skończyło się na tym, że połowa szkoły siedziała w ogrodzie, bo w środku już nie było miejsca. Pomimo wielkiej szansy, że znowu tak będzie, w głębi duszy prosiłam, żebym tym razem się myliła.

Długa trasa wzdłuż wybrzeża, a potem przez las minęła mi szybciej, niż myślałam, nawet nie byłam pewna czy przypadkiem nie udało mi się zdrzemnąć. Kiedy się rzuciłam wzrokiem po okolicy, dostrzegłam, że dojechaliśmy na miejsce. Wysiadając z auta, ujrzałyśmy przed sobą dwupiętrowy, drewniany domek z wielkim tarasem ze schodkami do jeziora. Mieniło się ono w promieniach słonecznych, a tafla wody wyglądała tak nieziemsko, że jedyne, o czym marzyłam w tak upalny dzień to zanurzenie się w niej.

– Może jesteś solenizantką, ale same nie wniesiemy tego wszystkiego do środka – wyrwała mnie z zamyślenia Bell, wskazując na pełny bagażnik.

– Przepraszam, już pomagam – odparłam zakłopotana, podnosząc jeden z kartonów.

Po rozpakowaniu wszystkich rzeczy odnalazłyśmy wśród nich serpentyny i inne dekoracje. Jenn, jako ochotniczka zgodziła się nadmuchać balony, a Bell je rozwieszać. Mnie pozostały serpentyny, którymi od razu zaczęłam się bawić, rozrzucając po karniszach w salonie i balustradach schodów i tarasu. Skupiłyśmy się, by wystrój ograniczył się do złotego i białego koloru.

Zanim spostrzegłam, usłyszałam pierwsze dzwonienie do drzwi, a wyglądając przez okno, widziałam coraz to nowsze auto na podjeździe. Po godzinie nie byłam w stanie nawet zliczyć, ile osób wpuściłam do środka, więc Jenn zaproponowała, żeby już nie zamykać drzwi i zostawić je otwarte. W mgnieniu oka zaczęła grać muzyka, a sterta prezentów przy wejściu rosła.

– Chociaż to mam z tego – zaśmiałam się pod nosem.

Stojąc oparta o balustradę schodów, spoglądałam na tańczącą Bell i wygłupiającą się Jenn na środku parkietu. Popijając napój, zerkałam, jak wszyscy dobrze się bawią. Mój wzrok jednak po chwili przykuła osoba, która przyszła, jako jedna z ostatnich. Nie sądziłam, że się tutaj pojawi.

– Ethan... – pomyślałam, dławiąc się ponczem.

– Pij spokojniej Kiki – odezwał się Jordan, lekko klepiąc mnie po plecach.

Tak dobrze się wam zdaje. Nazwał mnie Kiki, to jego prywatna ksywka dla mnie, o którą się kłóciliśmy od trzech lat – Wciąż uważam, że brzmi jak imię dla kota.

– A już wiem, co ci siedzi w głowie – powiedział, skupiając wzrok na tym, co ja. – Zapomnij, nie masz szans.

– Bardzo śmieszne, nie o to chodzi – burknęłam, lekko uderzając go ramieniem.

– To o co?

– Nie sądziłam, że kiedykolwiek by przyszedł na moją imprezę urodzinową.

– Nie chcę cię smucić Kiki, ale to najgłośniejsza impreza tego lata, gdyby nie przyszedł, nie miałby życia po wakacjach. Plus zobacz – wyjaśnił, pokazując ruchem twarzy, bym spojrzała na Ethana. – przyszedł ze Scarlet.

Widząc długowłosą blondynkę o lekko kręconych włosach, ubraną w czarną sukienkę z dekoltem zmierzyłam ją wzrokiem.

– To jakaś nowa?

– Dla niego pewnie tak – zaśmiał się. – Mówię, zapomnij.

Już miałam nadzieję, że może dzisiaj skoro przyszedł, chciał ze mną porozmawiać, odbudować naszą znajomość lub przynajmniej powiedzieć mi „Wszystkiego najlepszego" tym urzekającym głosem, który zawsze pieścił moje uszy.

– Rozchmurz się już – poprosił kojącym tonem. – Zatańczysz? – zapytał, wystawiając w moją stronę swoją dłoń.

Kącik moich ust lekko się podniósł. Podałam mu dłoń, a on od razu zaciągnął mnie na parkiet do Bell i Jenn.

Jordana poznałam dzięki dziewczynom na jednej imprezie. Wcześniej jedynie mijałam go na przerwach. Znałam go tylko, jako bliźniaka Bell, który podobnie jak ja w szkole żył w cieniu siostry. Wydaję mi się, że dlatego znaleźliśmy wspólne tematy i od samego początku dogadywaliśmy się dość dobrze. Staliśmy się przyjaciółmi, może nawet bardziej szczerymi niż ja z jego siostrą. Czułam od niego aurę prawdziwości, która zachęciła mnie, by utrzymać tę znajomość. Do tego jego wygląd wyróżniał się na tle innych. Bujne kręcone włosy w kasztanowym kolorze oraz opalona skóra podkreślona dużymi, lekko piwnymi oczami wprawiały w zachwyt niejedną dziewczynę w szkole. Podczas poprzednich walentynek dostał tyle listów i słodyczy, że musiałam mu pomagać nieść je do domu — Ma szczęście, że odpalił mi jakiś procent z tych słodkości. Dotąd czuję, jak coś łamie mnie w krzyżu.

Pozwoliłam sobie na chwilę relaksu i dałam się pochłonąć muzyce i tańcu. Dziewczyny co jakiś czas przynosiły mi coś do picia. Po jednej szklance domyśliłam się, że nasz sławny barman – Jake wrócił do robienia drinków, bo aż mną zakręciło po paru minutach. Zaczęło mi się kręcić w głowie, a kolorowe światła dookoła wraz z dudniącą muzyką wcale mi nie pomagały. Odmówiłam ostatniego tańca, siadając na schodach na tarasie, by wrócić do siebie.

Wiedziałam, że więcej nie mogę się napić, chyba że uda mi się szybko wytrzeźwieć. Nigdy nie padłam po paru drinkach, więc Jake tym razem naprawdę przeszedł samego siebie.

Większość osób bawiła się w środku, lecz i tak co jakiś czas ktoś mnie mijał. Zerkałam na nich kolejno lekko zamazanym wzrokiem, domyślając się, kto mówi mi „sto lat". Siedząc skulona, z opartą brodą o kolana zerkałam na mieniące się jezioro w tle, którego widok od razu mnie uspokajał.

– Kayla? – usłyszałam głos Bell niedaleko.

– Tutaj!

– Nie znikaj nam tak. Napij się, woda z cytryną powinna pomóc – odparła, podając mi szklankę. – Tylko nie zezgonuj nam tutaj – dodała, mrugając jednym okiem.

– Postaram się – zaśmiałam się, by poczuła, że to co powiedziała, było zabawne.

Bell, będąc duszą towarzystwa, od razu zniknęła w środku, a ja biorąc parę łyków na orzeźwienie, skrzywiłam się na sam smak cytryny. Nie cierpiałam jej, więc lemoniada dla mnie była karą ostateczną. W tym wypadku nie było wyboru, musiałam jakoś to przeboleć. Kiedy jednak dopiłam do samego końca, zrozumiałam, że coś znajdowało się na samym dnie. Był tam alkohol.

– Czy ona naprawdę musiała pomieszać drinka z lemoniadą... – westchnęłam, próbując wstać.

Przeszłam parę kroków po tarasie, starając się opanować swoje upojenie. Westchnęłam z ulgą, że po wstaniu wciąż nie czułam dodatkowym promili. Chciałam jak najszybciej udać się do reszty, lecz odwracając się, ujrzałam Travisa trzymającego puszkę w dłoni.

– Kayla, najlepszego, jak tam impreza się podoba? – zagadał natychmiastowo.

– Jest świetnie, ale wybacz, muszę wracać do reszty.

– Daj spokój, dopiero zaczęliśmy rozmowę. Bo jeszcze pomyślę, że za mną nie przepadasz – zaśmiał się, dopijając piwo.

Oczywiście, że tak było. Doskonale wiedziałam, jaki jest i co robi na imprezach, Nie dość, że staję się agresywny to jeszcze namolny wobec dziewczyn. Dlatego właśnie, gdy się go widzi, odwraca się i idzie w drugą stronę. Niestety dzisiaj mnie zaskoczył i nie miałam czasu na ucieczkę.

– Dlaczego akurat na mnie musiało paść i to dzisiaj? – westchnęłam, szukając jakiegoś wyjścia z sytuacji.

– To nie tak, że cię nie lubię, przecież każdy cię uwielbia, ale obiecałam Bell, że pomogę jej z ciastem – nazmyślałam, jak tylko mogłam, po czym minęłam go, idąc na schody.

Na moje nieszczęście akurat poczułam drinka, którego dała mi Bell. Zawróciłam się na bok, a Travis złapał mnie w pasie.

– Wszystko w porządku? – zapytał, mierząc mnie wzrokiem. – Nieźle się upiłaś. W takim stanie i tak nie pomożesz.

– Chodź ze mną, posiedzimy trochę nad jeziorem i ci przejdzie – dodał, otulając mnie ramieniem, tak bym poszła z nim.

– Nie, naprawdę – zaczęłam się lekko szarpać, jednak nie ustępował. – Odczep się ode mnie! – Krzyknęłam, czując, że chwycił mnie za pośladek.

– Rany głośniejszymi już chyba nie można być – westchnął męski głos.

Rozejrzałam się i jak przez mgłę zobaczyłam sylwetkę chłopaka wstającego z cieni drzew na wprost nas. Podszedł do nas, jednak przez to, że było ciemno, a księżyc znalazł się za chmurami, nie mogłam dostrzec jego twarzy. Jedyne mogłam stwierdzić, że był wyższy ode mnie o głowę.

– Nie mieszaj się, pierwszy ją widziałem – odparł hardo Travis, próbując go ze mną wyminąć.

– Naprawdę jesteś kanalią Travis – stwierdził, lekko mierzwiąc swoje włosy. – Odwal się od niej!

– W twoich snach Ethan, jak też jakąś chcesz, to sobie sam znajdź, na tej imprezie jest ich pełno – wyśmiał go od razu.

– Ethan? – pomyślałam, będąc w szoku.

Nie mogłam uwierzyć w to, co usłyszałam. Czy osoba, która właśnie próbowała mi pomóc to Ethan? Ten, któremu na mnie wcale nie zależało i się mną nie przejmował? Nie wiedziałam, czy to sen czy jawa, wszystko wydawało się dziwaczne. Bałam się, że mogą być to tylko moje omamy. Z zamyślenia jednak wyrwał mnie Travis mocno ciągnący mnie za ramię.

– Idziemy Kayla – Nie byłam w stanie już nawet nic powiedzieć, czułam, że nawet nogi mi zdrętwiały.

– Ethan – szepnęłam ledwo słyszalnie.

Od razu po usłyszeniu jak wymówiłam jego imię, cofnął się o krok. Widząc jego reakcję, bałam się, że ucieknie. Nie rozumiałam, dlaczego tak zareagował. Tylko zawołałam go po imieniu. Czy coś było w tym złego?

Kiedy Travis pociągnął mnie za ramię, Ethan w jednej sekundzie chwycił go za dłoń, wykręcając mu całą rękę. Uwolnił mnie. Od razu schowałam się za nim, kurczowo trzymając dłonią jego jeansową kurtkę.

– Dzięki – wydusiłam z siebie.

– Kayla?! – usłyszałam głos Jordana.

Spojrzałam za siebie zaskoczona, o co chodzi. Jordan natychmiastowo podbiegł, chwytając mnie za ramiona, a za nim biegnąc wolniejszym tempem, pojawiły się Jenn z Bell.

– Wszystko w porządku? – spojrzał na mnie czy wszystko gra, po czym zerknął na moją dłoń wciąż trzymającą kurtkę Ethana.

– Tak, to Travis... – zaczęłam, jednak chłopak nie dał mi skończyć, natychmiastowo odwracając się z ostrzami w oczach do wspomnianej przeze mnie osoby.

– Znowu ty Travis?! – krzyknął, chwytając go za koszulę.

– Wyluzuj, tylko się śmialiśmy z Kaylą – bronił się jak mógł, widząc, że jest w niekorzystnej sytuacji.

– Śmialiście się? Chyba nie jest jej do śmiechu – zauważył Ethan, wtrącając się w wymianę zdań.

Dziwnie się czułam, widząc jak dwie osoby, stanęły po mojej stronie, próbując mnie bronić. Poczułam ciepło w sercu, które wypełniło całe moje ciało, pierwsze pomyślałam, że to jedynie upicie alkoholem, jednak zrozumiałam, że to uczucie bycia bezpiecznym wśród nich.

– Wynoś się lepiej i nie pokazuj mi się na oczy – rozkazał Ethan, podchodząc do chłopaka tak blisko, że stali twarzą w twarz.

– Spokojnie, już mnie nie ma – Travis natychmiastowo podkulił ogon, czując tę gęstą atmosferę.

– Nawet nie wiesz jak mi przykro Kayla! – powiedziała, podbiegając do mnie Bell.

– Miałam lemoniadę dla ciebie i drink dla brata, ale musiałam wymieszać je ze sobą i dałam ci złą szklankę – wyjaśniła załamana. – Bardzo Cię przepraszam...

– Powinnaś uważać na to, co robisz. Mogło się coś stać – zrugał ją Jordan wciąż przeładowany energią po rozmowie z Travisem.

– Dobrze, że tak szybko zareagowałeś i tu przybiegłeś.

– Nie zrobiłem za dużo. Komuś innemu należą się podziękowania – spojrzał na Ethana. – Dziękuję.

– Nie musisz mi dziękować w jej imieniu – burknął, zerkając na mnie swoimi brązowymi oczami mieniącymi się w blasku księżyca, który wyszedł zza chmur.

– Powinienem – odrzekł poważnym tonem, wciąż mierząc go wzrokiem.

– Czyżbyście byli razem? – zapytał zaciekawiony.

– Przyjaźnimy się – naprostowałam to nieporozumienie.

– Słabo dla ciebie Jordan. Chyba masz już swoją odpowiedź – zaśmiał się Ethan, wymijając mnie.

– Uważaj następnym razem, ratowanie cię jest utrapieniem – szepnął mi na ucho, po czym idąc do nas plecami, delikatnie pomachał ręką.

Stanęłam jak wryta. To co powiedział, nie chciało do mnie dotrzeć. Nazwał mnie utrapieniem. Zagotowało się we mnie. Odwróciłam się na pięcie, podbiegając do niego próbując utrzymać pion.

– Nikt nie kazał ci się mieszać! – krzyknęłam wkurzona.

– Mówiłem, byłaś za głośna.

– To mogłeś przejść w cichsze miejsce, zamiast interweniować.

– To byś wolała?

– Tak – odparłam krótko, obserwując, jak zszedł mu ten uśmieszek z twarzy. – Travis w końcu nie jest taki zły. Jest nieźle zbudowany, przystojny i popularny. Rozmowa z nim nie byłaby taka zła.

– Dobrze wiesz, że nie chodziło mu o rozmowę – burknął, patrząc mi w oczy poważnym wzrokiem.

– Następnym razem zostaw mnie samą. W końcu dobrze ci to do tego czasu wychodziło.

– Nagle chcesz grać bohatera? – dodałam, lekko uderzając go palcem w klatkę. – Jesteś zwykłym tchórzem i nikim więcej.

– Przynajmniej nie robię z siebie diwy, jak co poniektórzy – rzucił mi ostre spojrzenie. – Zmieniłaś się Kayla i to bardzo.

– Mogłabym powiedzieć to samo o tobie.


A jak Wy spędzacie urodziny? 

Dzikie domówki czy spokojne spotkanie ze znajomymi? 

© Wszystkie prawa zastrzeżone

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz