czwartek, 10 sierpnia 2023

Now or Never [Rozdział VIII]

 




Do obiadu jednak wciąż pozostała prawie połowa dnia, więc znudzona siedzeniem w domu postanowiłam wyjść na zewnątrz po wzięciu prysznica. Narzuciłam na siebie czyste ubrania i zbiegając na parter bloku, zapukałam do brązowych drzwi. Usłyszałam cichą muzyczkę rozbrzmiewającą w całym mieszkaniu, jak i czyjeś kroki.

– Kayla miło, że wpadłaś – otworzyła mi drzwi dziewczyna w wieku mojego brata.

– Cześć Raven, jest babcia? – zapytałam, zaglądając za nią.

– Wyszła. Miała coś do załatwienia. Wejdź do środka – Zaprosiła mnie gestem ręki.

Oczom ukazało mi się jedno z mniejszych mieszkań w bloku urządzone w starym stylu. Drewniane meble, jak i kwieciste wzory utożsamiały mnie z tym, że mieszka tam starsza osoba. Pani Catherine – tak jak kazała siebie nazywać babcia Raven, od kiedy pomogłam jej nieść zakupy parę lat temu była mi dobrze znana. Pierwszy raz wtedy miałam z nią styczność, zazwyczaj unikałam sąsiadów i wolałam, by mnie nawet nie zauważali. W jej przypadku było inaczej. Tego słonecznego dnia, kiedy po raz pierwszy rozmawiałyśmy, zrobiło jej się słabo nieopodal graniczącego z naszym blokiem parku. Znałam ją z widzenia. Akurat wtedy biegałam i dostrzegłam, że coś jest nie tak. Postanowiłam pomóc, na całe szczęście, bo była naprawdę w złym stanie. Nie chciała, żebym zadzwoniła po pogotowie, więc odprowadziłam ją do domu, gdzie się nią zajęłam. W mieszkaniu spotkałam jej wnuczkę, która była przerażona, widząc swoją babcię potykającą się o własne nogi. Od tamtej pory często byłam gościem w ich domu nie tylko, by dotrzymać im towarzystwa i pomóc, lecz również ze względu na Axela.


– Wybieram się do parku, co powiesz na spacer? – zaproponowałam, spoglądając na czarnowłosą dziewczynę z lekko skośnymi oczami.

– Jasne, Axel wariuje już od rana w domu i miałam z nim wyjść – oznajmiła, otwierając drzwi do łazienki, skąd natychmiastowo wybiegł pies z wyrzuconym na bok jęzorem, machając tak szybko ogonem, że nawet wycieraczki w aucie mojego taty nie doszłyby nigdy do takiej prędkości.

– Dawno się nie widzieliśmy – powiedziałam, głaszcząc go po plecach, na co od razu przewrócił się na nie, by go pogłaskać po brzuchu, tam, gdzie lubił najbardziej.

Axel był buldogiem, którego adoptowała córka Catherine — Vivian, gdy była jeszcze w Stanach. Niestety od pięciu lat mieszkała w Niemczech, gdzie założyła nową rodzinę, a córkę zostawiła pod opieką babci. Brutalne, jednak prawdziwe. Kiedy usłyszałam o tej historii po raz pierwszy, łza aż zakręciła mi się w oku. Catherine i Raven miały naprawdę trudno, więc czasami wpadałam, żeby nawet odrobinę oderwać je od szarej rzeczywistości. Podziwiałam Raven, że w tak młodym wieku tyle przeżyła i wciąż to znosiła. Była na5656prawdę dzielna. Mogłaby być wzorem dla Marca, lecz po tylu porównaniach do niej jak tylko słyszy jej imię, robi się cały purpurowy i zgrzyta zębami. Kiedy jeszcze był rok szkolny, Raven próbowała się z nim zaprzyjaźnić, czekając, by poszli razem do szkoły, lecz bał się jej na tyle, że wstawał godzinę wcześniej by jej nie minąć na klatce schodowej.

– Dobra, w takim razie zbierajmy się – zarządziłam, zapinając Axela na smycz, widząc, że dobiega godzina dziesiąta.

– Zostawiłam wiadomość na drzwiach – oznajmiła, zbiegając za mną po schodach.

Skierowałyśmy się do pobliskiego parku, by Axel mógł troszeczkę być na świeżym powietrzu. Mnie też trochę go brakowało. Po porannym sprzątaniu czułam, jakbym oddychała dotychczas kurzem. Czyste powietrze było o wiele lepsze. Oczywiście mogłabym polemizować nad jego czystości, ale na nic lepszego w tym mieście raczej liczyć nie mogłam.

Podreptałyśmy nad pobliskie sztuczne jeziorko, które bardziej może przypominało ogromną kałużę. Mimo to lubiłam tam przesiadywać tak samo, jak i Axel, którego zadowolona mina i wyrzucony język na bok zastępowało tysiąc słów.

– Nareszcie można odpocząć – powiedziałam, kładąc się na trawie.

– Ciężki dzień?

– Porządki.

– Mogłaś uciąć sobie drzemkę w takim razie.

– Chyba nie znasz mojej mamy – zaśmiałam się. – Wolałam wyjść, bo jeśli by widziała, że skończyłam, to bym dostała kolejną listę rzeczy do zrobienia. Aż tak jednak nie lubię porządków, by spędzić całą sobotę z miotłą.

– Skądś to znam. W sumie to wybawiłaś mnie od odkurzania – powiedziała zadowolona.

Nagle przypomniałam sobie słowa mamy, gdy mówiła, że Marc jest za młody, by sprzątać. W takim razie powinnam jej chyba nagrać, jak Raven mówi o swoich obowiązkach, może wtedy wreszcie doczekałabym się podzielenia pracy w domu.

Ze spoglądania na falujące na niebie chmury wyrwał mnie dzwonek telefonu. Z lekkim grymasem i myślą, że to mama przesunęłam palcem na zieloną słuchawkę.

– Co tym razem?

– Ojoj Kiki. Komary cię pogryzły? – odpowiedział zaskoczony męski głos.

– O rany Jordan, przepraszam – Czułam, że zaraz zapadnę się pod ziemię.

– O co chodzi? – próbowałam zmienić temat, by zapomniał, jak niemiło się odezwałam.

– Jestem w okolicy, chciałabyś wyjść na spacer? – zapytał niepewnym głosem. – Zgadnij, kto jest ze mną...

– Bell?

– No daj spokój. Nie wszędzie chodzimy razem... – odparł urażony. – Zresztą czy bym się chwalił jakby była ze mną?

– Dobrze, więc się poddaję.

– No weź, psujesz mi zabawę. To może inna podpowiedź. Zgadnij, czym przekupiłbym cię, by wyjść na spacer?

– Lodami?

– Pudło. Coś słabo ci wychodzi ta gra – stwierdził z lekką satysfakcją.

– Albo może twoja gra nie jest za dobra – zaczęłam się droczyć.

– Może, może. Kto wie, ale do rzeczy, Rufus się stęsknił.

– Tylko on? – próbowałam znowu przybrać swoją lekko zadziorną maskę.

– Bell pewnie też – zaśmiał się, nie wpadając w moją pułapkę.

– Jestem w parku nad jeziorem – wyjaśniłam, instruując go, gdzie mnie znaleźć.

Po kilkunastu minutach na horyzoncie zobaczyłam opalonego chłopaka idącego z białym psem sięgającym mu za kolana. Przysiadł obok mnie i Raven, bawiącej się z Axelem.

– Pójdę na wybieg dla psów, pobawię się z nim trochę – powiedziała, biorąc psa na smycz.

– W porządku, przyjdę zaraz do was.

– Nie musisz. Chyba będziesz zajęta – odparła tak blisko, bym tylko ja to usłyszała, po czym mrugnęła do mnie jednym okiem.

– Na razie Jordan – pożegnała się z szatynem, który nie raz wpadał na nasze spacery z Axelem.

Kiedy odprowadziłam wzrokiem dziewczynę, spojrzałam na chłopaka, nie wiedząc, o co mu może chodzić.

– Teraz mów, o co chodzi – zaczęłam temat zaciekawiona.

– Nic takiego. Po prostu martwiłem się. Wydawałaś się przygnębiona, jak pisaliśmy wczoraj.

– Pisałam, że wszystko okay. Nie musiałeś... – Zaczęłam, próbując się jakoś wykręcić, że wcale tak nie było.

– Ale chciałem – odwrócił się twarzą w moją stronę. – Cieszę się, że ten uśmiech nie zszedł z twojej twarzy. Bałem się, że znowu będziesz sama płakać.

Nagle poczułam ukłucie w sercu i towarzyszące temu ciepło. Szczerze się o mnie martwił. Przygryzłam lekko wargę, będąc tym wzruszona. Natychmiast odwróciłam wzrok, próbując uciec od jego przenikliwego spojrzenia. Nie wiedziałam, co odpowiedzieć.

– Dzięki – wydusiłam z siebie. – Naprawdę...

– Nie potrzebuję podziękowań. Wystarczy, że nie chowasz w sobie emocji.

Naszą rozmowę przerwał Rufus, który przybiegł do nas z patykiem. Chciał, żeby się z nim pobawić, więc Jordan wstał, podając mi dłoń. Spojrzałam na niego, delikatnie chwytając go za wystawioną rękę. Miał naprawdę ciepły i delikatny uścisk, lecz zanim się spostrzegłam, poczułam znowu zimno na dłoni. Westchnęłam, próbując otrząsnąć się. Czułam, jakbym była sterowana niczym kukiełka.

Rzucaliśmy frisbee, które aportował pies, z każdym razem przynosząc go do innego z nas. Biegaliśmy za nim, a potem za sobą między drzewami. Straciłam całkowicie poczucie czasu, jedyne co widziałam to uśmiech Jordana, który sprawiał, że sama zaczęłam się uśmiechać. Za to go uwielbiałam. Był osobą, która zawsze potrafiła mnie rozśmieszyć i podnieść na duchu. Od początku uznawałam go za cennego przyjaciela, którego nie chciałabym nigdy stracić.

Po dłuższym czasie czując, że brakuję mi tchu, wróciłam do plecaka przy jeziorze, gdzie dogrzebałam się do wody. Biorąc parę dużych łyków, położyłam się na trawie. Nie czułam już niczego. Nogi nawet przestały mnie boleć po takiej ilości wysiłku.

– Mam dość – powiedziałam wykończona.

– Widzę – zaśmiał się, odbierając ode mnie wodę, której krople delikatnie spłynęły po jego spoconym karku, mocząc lekko białą koszulkę.

Czułam się lekko zahipnotyzowana tym widokiem. Nieświadomie przygryzłam wargę z chęcią skosztowania kolejnego łyku. Jordan wydawał się naprawdę seksowny z kroplami wody i lekko mokrymi już włosami. Po raz kolejny nie mogłam oderwać od niego wzroku, lecz na szczęście przypomniałam sobie, że miałam sprawdzić godzinę. Ręką zaczęłam grzebać po plecaku w poszukiwaniu telefonu. Chciałam sprawdzić, ile czasu zostało mi do obiadu. Rażona przez promienie słoneczne zasłoniłam dłonią ekran, by dojrzeć obraz na wyświetlaczu.

– O cholera! Już po mnie... – krzyknęłam, wstając na równe nogi.

Szybko chwyciłam plecak i machając dłonią, pożegnałam się z Jordanem, który był skołowany całą sytuacją, która się odegrała przed nim. Stał jak wryty ze wciąż otwartą butelką wody.

– Spóźniona? – zawołał za mną.

– Nawet nie wiesz jak! Na razie!

© Wszystkie prawa zastrzeżone


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz