czwartek, 10 sierpnia 2023

Now or Never [Rozdział IV]


 

Następnego dnia obudziłam się, śpiąc na kanapie w salonie. Kiedy przetarłam zaspane oczy, nie mogłam uwierzyć w to, co zobaczyłam. Dookoła panował prawdziwy chlew. Wszędzie walały się puszki, butelki i pourywane serpentyny. Nie wspominając o przynajmniej dwóch miskach chipsów rozsypanych na dywanie.

Siadając, usłyszałam ciche chrapnięcie obok siebie. Oczywiście Jenn i Bell dalej spały. Cały makijaż rozmył im się na twarzach, więc rozbawiona zrobiłam im zdjęcie. Ostrożnie przechodząc po dywanie, by nie wdeptać niczego więcej, poszłam do kuchni zorganizować dla siebie coś do jedzenia. Byłam niesamowicie głodna, mój brzuch wciąż upominał się o śniadanie.

– Widzę, że też wstałaś – zauważył mnie Jordan szykujący naleśniki. – Chętna na śniadanie?

– Umieram z głodu.

– To dobrze się składa. Pozwól szefowi kuchni zając się jedzeniem – odparł rozbawiony, szykując dodatkową porcję.


Przysiadłam na krześle odwrócona w stronę chłopaka. Z opartą brodą o dłonie przyglądałam się jego ruchom. Wzrok nagle uciekł mi na jego mięśnie, które przypomniały mi o nocy – Ten taniec odebrał mi dech w piersi.

– Nie musisz się na mnie aż tak gapić – zażartował, wywołując u mnie natychmiastowy rumieniec.

– Przyglądam się naleśnikom – zaprzeczyłam speszona.

– Żarłok z ciebie.

– Gdzie reszta? – zmieniłam temat.

– Zależy, o kogo pytasz. Cassidy wraz z Krisem i Eric'em wrócili w nocy, a większość tych osób, co została, zniknęła wczesnym rankiem – wyjaśnił, rozglądając się po salonie połączonym z kuchnią. – A inni dalej słodko śpią.

– Chyba że miałaś na myśli Ethana i Scarlet... – zaczął się już przekomarzać. – to nie wiem, kiedy zniknęli.

– A ty znowu swoje... – westchnęłam, nalewając nam soku.

– Wczoraj się nieźle podirytowałaś – wypomniał mi tę sytuację, o której wolałabym zapomnieć.

– Tak długo ze sobą nie rozmawialiście, a już skaczecie sobie do gardeł.

– Też myślałam, że nasze spotkanie będzie inaczej wyglądać, a nie w ten sposób... – westchnęłam, czochrają swoje włosy.

– Niepotrzebnie się potem odzywałaś – wypomniał i to.

– Nawet mi nie przypominaj o tym. To on przegiął tak czy inaczej – burknęłam, mając w myślach, że dla niego jestem utrapieniem.

– Może jeszcze będziecie mieli szanse, żeby pogadać.

– Oby nie. Nie chcę go znać – warknęłam, lekko podnosząc głos.

– Spokojnie Kiki, nie musisz od razu pokazywać pazurków...

Już nie wspominał nic więcej o Ethanie, co było mi na rękę. Odebrałam od niego naleśniki, które od razu znikały w moich ustach. Ich lekko waniliowy smak i chrupkość urzeczywistniły mnie w tym, że dobrze wybrałam swoją ulubioną przekąskę.

– Co powiesz na obudzenie reszty? – zaproponował, mówiąc, że i tak wynajem domku kończy się nam za godzinę.

– W porządku, ale ty ich budzisz, nie chcę znowu dostać poduszką od Jenn jak na ostatniej imprezie u niej.

Zaśmiał się cicho, zgadzając się na to. Na całe szczęście dom nie należał do nikogo z nas, więc nie musieliśmy się przejmować bałaganem, szczególnie że Bell załatwiła nam ekipę sprzątającą. — Dobrze jest mieć bogatych rodziców. To jedna z rzeczy, której jej zazdrościłam, jak i kochającej rodziny, która miała dla niej czas.

Po około półtorej godzinie siedzieliśmy już w aucie Bell, gdzie ona i Jenn zajmując tyły, skarżyły się na strasznego kaca. Dałam im butelkę wody i pozwoliłam się zdrzemnąć, siadając na przodzie z Jordanem, który miał prowadzić.

– Jak to możliwe, że tobie nic nie jest? – zapytała zaskoczona Jenn, otwierając delikatnie oczy.

– Udało mi się wytrzeźwieć już wczoraj.

– Zazdroszczę – odparła, mówiąc, jak pęka jej głowa.

– Po takim spotkaniu z Ethanem każdy by wytrzeźwiał na moim miejscu – pomyślałam, otwierając okno, by poczuć lekki wiaterek podczas jazdy. – Stał się prawdziwym dupkiem.

W trakcie podróży żadne z nas nie odezwało się słowem. Dwójka na tyle zasnęła od razu, a ja odpłynęłam myślami, nie dając nawet Jordanowi chwili na wybicie mnie z nich. Przyglądałam się horyzontowi, gdzie widziałam lasy i ocean w oddali. Czułam lekką bryzę, która pieściła moje policzki za każdym razem, jak przyśpieszaliśmy. Z głową wystawioną lekko za szybę zerkałam na jezdnię, której ciągłe pasy mnie uspokajały.

– Podwieźć cię do domu? – przerwał ciszę po powrocie do miasta.

– Nie trzeba, możesz wysadzić mnie pod McWellem. Mam wielką ochotę na koktajl.

– Już się robi – Uśmiechnął się, znowu sprawiając, że zapomniałam o swoich wcześniejszych rozmyślaniach.

Po zatrzymaniu się na parkingu przy starej kawiarni, która za dawnych lat służyła mi i Ethanowi za miejsce spotkań, wysiadłam z auta. Bell i Jenn nadal spały, więc stwierdziłam, że nie będę ich budziła. Zatrzaskując za sobą drzwi, zniknęłam za rogiem lokalu. Przy wejściu było można zobaczyć oferowane przekąski i napoje na białej tablicy, po której od razu rzuciłam okiem. Niestety nic mnie tak nie przekonało, jak truskawkowy koktajl, który już tu piłam od lat, od kiedy kupił mi go po raz pierwszy Ethan po wycieczce szkolnej.

Weszłam do środka, rzucając okiem po wystroju, który wciąż był taki sam jak przed laty. Czerwone skórzane pufy i fotele towarzyszyły drewnianym stolikom pomalowanym na biało.

Zarysowany już od wielu klientów parkiet w ciemnym odcieniu oraz białawe ściany z mnóstwem plakatów przypomniały mi, jak podczas jednego konkursu namalowałam logo, tego miejsca. Dostrzegłam go nawet, przeglądając tablice korkowe przy ladzie.

– Kayla, dawno cię tu nie widziałem – powiedział Will, właściciel sklepu.

– Koniec roku, egzaminy no wie Pan, jak to jest – odparłam, próbując ukrócić temat.

– Mam nadzieję, że egzaminy poszły dobrze.

– Nie narzekam – zaśmiałam się cicho.

– To co zawsze?

– Oczywiście!

Po chwili otrzymałam swój ulubiony koktajl i siadając przy ladzie, wyjęłam telefon. Po odblokowaniu go nie mogłam uwierzyć własnym oczom – Ponad dwadzieścia nieodebranych połączeń od mamy. Przełknęłam głośniej ślinę, obawiając się nacisnąć słuchawki, by do niej oddzwonić. Zazwyczaj, gdy widziałam tyle połączeń, kończyło się to ogromną kłótnią, więc nie wiedziałam, czy wolę już teraz oddzwaniać i psuć sobie dzień, czy dopiero z nią porozmawiać jak wrócę do domu. Była to ciężka decyzja, więc rozważałam za i przeciw.

Ostatecznie zrozumiałam, że im wcześniej zadzwonię, tym lepiej, w końcu potem jak już wrócę do domu, nie będzie aż tak zła. Przynajmniej miałam taką nadzieję. Lekko drżącym ruchem wykonałam połączenie. Słysząc jeden sygnał, potem drugi zaczęłam delikatnie uderzać paznokciami o blat.

– Kayla co ty wyprawiasz?! – odezwał się natychmiastowo po trzecim sygnale głos mamy. – Czemu zostawiłaś brata samego? Gdzie byłaś całą noc?!

– Na imprezie z innymi.

– Jakiej znowu imprezie?! Żartujesz sobie ze mnie, prawda?

– Nie. Właśnie wracam.

– Prosiłam cię, żebyś się nim zajęła. Czy ty tylko potrafisz imprezować? Żadne obowiązki czy moje zdanie cię nie obchodzą? – zaczęła się rozgadywać, jak miała w zwyczaju przy kłótniach.

– To była ważna impreza, a poza tym Marc nie jest już małym dzieckiem, a tata wracał wieczorem – zaczęłam się bronić. – Nie wiem, o co ci chodzi...

– Gdybyś mnie słuchała, to wiedziałabyś, że wspominałam ci o tej imprezie tydzień temu i nawet przytaknęłaś na zgodę.

– Nie opowiadaj głupot, nic takiego nie miało miejsca!

– Oczywiście, że miało, zapytaj taty, był przy tym! – podniosłam lekko głos. – Zresztą dogadałam to z nim wczoraj!

– Tylko mi nie pyskuj tutaj! – krzyknęła jeszcze głośniej, po czym zapytała tatę o to, czy to prawda.

– Nawet jeśli pytałaś, to mogłaś mi przypomnieć o tym, zresztą wiedziałaś, że taty nie ma do późna, mogłaś potem jechać, się bawić. Impreza na pewno nie była aż tak pilna.

– Dla ciebie nigdy nic nie jest ważne, jeśli dotyczy to mojej osoby, a nie ciebie czy Marca – burknęłam oburzona, że wciąż nie pamięta, jaki dzień był wczoraj.

– Tylko nie takim tonem!

– Taka jest prawda. Radzę ci spojrzeć w kalendarzu, bo najwyraźniej sama nie zrozumiesz.

– O czym ty znowu mówisz?

– Wczoraj był trzeci lipca...

– Trzeci... – zaczęła się zastanawiać.

– Moje urodziny! – krzyknęłam załamana jej nastawieniem do mnie. – Skoro jedynie Marc jest dla ciebie ważny i tylko o nim pamiętasz to nie praw mi teraz kazań i morałów. Nie masz żadnego prawa, by to robić! – dodałam ze łzami w oczach, kończąc połączenie.

Wkurzona rozmową złapałam koktajl, wychodząc z lokalu. Wciąż cała czerwona ze złości wycierałam z policzka łzy. Czułam się okropnie. Nie sądziłam, że mogła zapomnieć do tego stopnia o moich urodzinach — Bolało mnie od tego serce.

Wpatrzona w chodnik próbowałam uspokoić myśli i uczucia. Nagle jednak poczułam uderzenie. Wpadłam na kogoś.

– Patrz, jak chodzisz! – warknęłam.

– To ty chodzisz z głową wpatrzoną w ziemię – odezwał się męski głos. – Popatrz zresztą – pokazał na swoją koszulę, na której wylądował cały koktajl.

Wnerwiona westchnęłam, podnosząc wzrok na jego twarz.

– Jordan? – nie mogłam uwierzyć.

– Dzięki Kiki teraz to już nawet mnie nie poznajesz? – odparł oburzony.

– Rety przepraszam za to – powiedziałam zakłopotana, próbując chusteczką pomóc mu zmyć koktajl.

– Niezdarna jak zawsze – zaśmiał się ktoś za mną.

Zaskoczona odwróciłam się w stronę stolików znajdujących się na zewnątrz. Od jednego z nich wstał wysoki brunet w okularach przeciwsłonecznych i dopasowanej bordowej koszulce, która podkreślała jego budowę.

– Niezdara pozostaje niezdarą – powtórzył, zdejmując okulary.

– Ethan – pomyślałam, widząc jego brązowe oczy, których czar od razu mną owładnął.

– Uważaj następnym razem i nie sprawiaj problemów ludziom – poprosił z wielkim uśmieszkiem.

– Trzymaj – podał mi swój koktajl, wciąż się śmiejąc.

Zanim byłam w stanie odpowiedzieć i wyjść z osłupienia tą sytuacją Ethan zniknął w parku obok. Mój wzrok wciąż jednak go szukał po okolicy, po czym spoczął na zimnym kubku w mojej dłoni. Zaskoczona przypatrzyłam się koktajlowi, który był o smaku truskawki.

– Przecież on nie cierpi tego smaku – pomyślałam zszokowana, że taki sobie zamówił.

Coś mi tutaj nie grało. Znając go, na pewno zamówiłby smak waniliowy, a nie ten. Pamiętam jak dzisiaj, że kiedy dałam mu spróbować swojego koktajlu, to powiedział mi, że jest dla niego stanowczo za słodki, wręcz wykrzywił się, mówiąc, że mam zły gust.

Podzielcie się swoją opinią o książce w komentarzach :) 

© Wszystkie prawa zastrzeżone

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz