czwartek, 10 sierpnia 2023

Now or Never [Rozdział XXXIII]

 


Następnego dnia zebrałam się rano. Prawie od świtu nie mogłam spać, zbytnio męczyła mnie sprawa z Ethanem. Przewracałam się z boku na bok tak często, że oberwałam poduszką od Liz, którą budziłam z każdym skrzypnięciem. Po pozbyciu się poduszek zaczynało jej brakować rzeczy do rzucania, bałam się, że zaraz oberwę Mią lecącą w moją stronę. Nie zdziwiłabym się nawet, w końcu przypominała mi szkielet z zajęć biologii.

Po przyszykowaniu się rano, udałam się na zbiórkę przy kajakach. Każdy z nas miał stanąć przy swoim. Tylko ja byłam sama, Ethan się nie zjawił. Szukałam go natarczywie wzrokiem, lecz nigdzie się nie pojawiał. Jakby zniknął niczym bańka mydlana. Spuściłam głowę i wpatrzona w piasek zastanawiałam się, co powinnam teraz zrobić. Nie chciałam się poddać, lecz nie rozumiałam, jaki jest powód Ethana by mi odmawiać. To wszystko wydawało się dziwne i zagadkowe. Czułam, że uczucie, które się między nami pojawiło było prawdziwe, ale jego reakcja była skrajnie nieadekwatna.

– Davis! – Powtórzył głośniej Liam.

– Jestem! – Wyrwałam się z zamyślenia.


Po porannej zbiórce i sprawdzeniu ilości uczestników przysiadłam na kajaku. Podeszła do mnie Liz i podpierając się na biodrze ręką niczym modelka zapytała, co jest ze mną dzisiaj nie tak.

– Czyżby przegrany zakład? – Zapytała z wyższością w głosie.

– Daj mi już z nim spokój. Mówiłam, że nie bawię się w takie coś.

– A myślisz, że czemu dałam ci to wyzwanie? – westchnęła przewracając oczami. – To było oczywiste, że wymiękniesz.

– A niby tobie się udało? – Zmierzyłam ją wzrokiem, który nawet by i mnie wystraszył.

– Oczywiście – odparła dumnie wysyłając całusa do Joshuy. – Szkoda, że ty nic nie zrobiłaś…

Myślałam, że zaraz wstanę i ją spoliczkuję. Jej osoba całkowicie działała już mi na nerwy.

– Ciekawe czy Joshua potwierdzi to co mówisz.

– Na pewno, nawet nie wiesz jak nieziemsko było. Jego sześciopak i te mięśnie… – zaczęła opowiadać rozmarzona.

– Idealnie się zgrały z twoimi obwiśniętymi cyckami – syknęłam odgrywając się na niej.

Rzuciła mi mordercze spojrzenie. Już nic więcej nie powiedziała. Odwróciła się na pięcie i prychając odeszła.

Wzięłam z niej przykład. Wstałam otrzepując się z piachu, który przylepił się do całych moich spodni. Rzuciłam okiem po horyzoncie w poszukiwaniu Ethana, lecz zapadł się pod ziemię. Miałam nadzieję, że się spóźni i jednak go zobaczę. Niestety myliłam się. Byłam całkiem rozczarowana. Lekko kopiąc stopą o piasek myślałam o tym, co powinnam teraz zrobić. Nie mogłam zapomnieć jego wczorajszego wzroku i twarzy. Był zbytnio pociągający.

W przeciągu następnej godziny mieliśmy udać się na szlak. Naszym celem było Frary Peak, jedno z najpiękniejszych miejsc widokowych na Wyspie Antylop. Spakowałam się do mojego plecaka turystycznego i zakładając wygodne ubrania wróciłam do kajaków. Było to nasze miejsce spotkania. Z każda chwilą gromadziło się coraz więcej osób. Przyglądałam się wszystkim, a już szczególnie Liamowu i Leah, którzy nadzwyczaj dużo ze sobą rozmawiali, po ostatnim zajściu w kajucie chłopaków. Na sam ich widok uśmiech pojawiał się na mojej twarzy, jak i głupkowaty uśmieszek.

– Naszym dzisiejszym celem jest Frary Peak, zostaniemy przetransportowani stąd samochodami terenowymi do początku szlaku – Zabrał głos Ethan nareszcie się pojawiając.

Mój wzrok utkwił na jego twarzy i poważnej minie. Cieszyłam się, że jednak wciąż jest na obozie, a nie uciekł, jak mogłam go o to wczoraj podejrzewać.

Zanim nawet się zebrałam by dogadać się, z kim jadę w aucie na horyzoncie pojawiła się Mia krzycząca moje imię. Wiedziałam już, co mnie czeka. Kiedy przyjechały auta zajęłyśmy jedno z nich we trójkę. Auta były tak wysokie, że Mia ledwo zdołała podnieść nogę by wejść przez drzwiczki. Naszym kierowcą był wysoki mężczyzna w zielonej koszulce i o średniej długości włosów zaplecionych w kucyka. Po chwyceniu za kierownicę ujrzałam jego wytatuowane obydwa rękawy. Podniosłam brwi z wrażenia.

– Ile shake’ów miałabym z tej kasy … – zaczęłam to kalkulować, lecz na samą myśl o tej ogromnej ilości rozbolała mnie głowa i zaburczało mi w brzuchu.

– Dziewczyny, jestem Terry, dzisiaj będę waszym szoferem – przedstawił się miłym tonem.

Miał około czterdziestu lat, lecz swoim zachowaniem bardziej przypominał już starszego zawodnika wyścigów motocrossowych. Dużo się nie pomyliłam, bo hobbistycznie jeździł w wyścigach niedaleko Farmingtion Bay. Zaintrygowało to Liz, która przez całą podróż słuchała niczym małe dziecko o zwycięstwach i największej prędkości, jaką osiągnął Terry.

Po około półtorej godzinie dojechaliśmy do początku szlaku Frary Peak. Cała wspinaczka miała zająć nam około pięciu godzin. Staliśmy obok drogowskazu z namalowanym szlakiem, którym mieliśmy podążać przez następne godziny.

– Nie mogę się doczekać wspinaczki! – powiedziała Mia podekscytowana.

– Wyluzuj, bo jeszcze opadniesz z sił zanim tam wyjdziesz – odrzekła Liz zerkaj na długą żwirową drogę przed nami. – I po cholerę brałam te baleriny na ten obóz…

– Liz… wygoda jest najważniejsza – stwierdziłam zerkając na niewygodne buty, jakie założyła.

– Styl też się liczy. Nic dziwnego, że z takim podejściem nie wyrwałaś Ethana – prychnęła irytująco.

Tego było już za wiele. Miałam dość jej uwag.

– Już wolę wygodniejsze buty niż żeby uważali mnie za dziwkę na obozie – syknęłam czując jak w środku się gotuję ze złości.

Zmierzyłyśmy się wzrokami i patrząc na siebie poirytowane sobą nawzajem odwróciłyśmy się na pięcie.

– Dziewczyny no proszę… – próbowała nas uspokoić Mia.

Po chwili pojawił się Ethan z Liamem, którzy z założonymi wielkimi plecakami w zielonym kolorze przeglądali mapę.

– Dzisiejsze instrukcję są proste. Liam idzie z nas jako pierwszy, a ja zamykam – ogłosił Ethan. – W razie kontuzji kierujcie się do Leah – skinął na blondynkę obok.

Ruszyliśmy przed siebie. Idąc wolnym krokiem po żwirowej drodze czułam, jak kamienie wbijają mi się do podeszwy. Ból wynagradzały mi widoki. Pola w około oraz niskie krzaki i ogromne skały, które mijaliśmy, co jakiś czas odrywały mój wzrok od myśli uduszenia Liz.

Na szczęście po pierwszej godzinie szlak się zmienił. Nienawidzony żwir, który mogłabym przeklinać przez następny tydzień został zastąpiony przez wydeptaną ścieżkę w trawie. Teraz jednak szlak stał się bardziej stromy, więc kosztowało nas to więcej wysiłku by przejść następne parę mil. W sumie czekało nas ich sześć i każda kolejna wydawała się coraz dłuższa. Zatrzymaliśmy się po pierwszych dwóch godzinach widząc na horyzoncie wielką skałę lekko porośniętą zielenią. Wokół niej widniała zżółknięta dość wysoka trawa, na którą od razu rzucił się Josh z Joshuą.

– Robimy aniołki! – krzyknął jeden z nich, na co od razu drugi zaczął machać rękami i nogami.

Inni uczestnicy pierwsze spojrzeli na nich z dystansem, lecz z każdą sekunda coraz to nowa osoba się dołączała do ich zabawy, aż w końcu wszyscy leżeli na ziemi oprócz opiekunów. Ethan oparty plecami o skałę z podpartą nogą na gałęzi pił wodę rozglądając się wokoło.

Zerknęłam na niego, co musiał zauważyć, bo od razu zachłysnął się wodą i kaszląc zakręcił butelkę o mało jej nie upuszczając. 

© Wszystkie prawa zastrzeżone

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz