czwartek, 10 sierpnia 2023

Now or Never [Rozdział XXVII]

 



Po dwóch godzinach płynięcia przystanęliśmy na pierwszą przerwę. Spłynęliśmy do pobliskiego wybrzeża, gdzie mieliśmy zostawić sprzęt i udać się na obiad. Brzuch burczał mi z głodu już od co najmniej godziny z czego nabijał się Ethan za każdym razem jak go słyszał. Jako ostatni dobiliśmy do brzegu. Wyszedł z kajaku popychając go na piach obok pozostałych. Wyszłam na piach rozglądając się wokoło. Poczułam delikatną bryzę oraz wiatr rozwiewający moje włosy. Zaczesałam je za ucho lekko zirytowana, że lecą mi do oczu, po czym rzuciłam okiem po pobliskim, zielonym lesie. Wielkie krzewy jak i drzewa przyciemniające całą okolicę wydawały się nadawać temu miejscu złowieszczego uroku. Nie rozumiałam jak to możliwe. Nawet jeszcze nie było wieczoru, cała ciężka atmosfera stąd sprawiała, że chciałam położyć się spać.

– Idziemy coś zjeść? – zapytał Ethan budząc mnie ze snu na jawie. – Dzisiaj z tego co wiem, ich specjał.

– Czyli co takiego? – dopytałam pełna nadziei.

– Kurczak z ryżem.

– Żartujesz? – podniosłam brwi nie mogąc w to uwierzyć.


– Jasne, że tak. Henk w życiu nie zrobiłby takich specjałów. Jeśli myślałaś, że jedzenie u nas na stołówce było złe to poznasz godnego następcę.

Na samą myśl o lasagni z naszej szkoły przeszły mnie ciarki. Jeśli jedzenie w tym roku miało przypominać ją choćby w najmniejszym stopniu zastanawiałam się czy nie lepiej byłoby się po głodzić przez ten tydzień.

Westchnęłam idąc ku tłumowi uczestników ustawionych w kolejce. Większość z nich już zajadała się siedząc na pniach drzew. Po chwili nadeszła i moja kolej, podeszłam do Henka, który z twarzy przypominał typowego kucharza z kreskówek z wielkim brzuchem i łysą głową oraz śmieszną miną. Ten za to miał dodatkową cechę charakterystyczną, a była nią wielka łyżka z wygrawerowanym jego imieniem, którą podobno dostał od jednego z uczestników podczas pierwszego turnusu.

– Kayla, znowu na obozie? – zapytał zaskoczony widząc mnie.

– Co tam Henk? – odezwałam się uśmiechnięta na jego widok. – Co dzisiaj masz dla mnie?

– Ryż z warzywami – odparł podając mi miskę.

Podziękowałam mu, po czym spojrzałam w prawą stronę, gdzie stał Ethan. Wydawał się być w szoku. Wysłałam mu figlarny uśmiech, po czym zajęłam jedno z wolnych miejsc na długim pieńku. Wolnym ruchem jadłam ryż, który smakował dość dobrze jak na warunki, w których musiał gotować Henk.

– Skąd go znasz? – podszedł do mnie Ethan wraz ze swoją porcją.

– Myślisz, że tak łatwo nabrać nowych? – zapytałam rozbawiona.

Spojrzał na mnie pytająco.

– Niestety nie wyszedł ci żart. Jestem tutaj już drugi raz. Henka poznałam podczas ostatniego lata – wyjaśniłam z szyderczym uśmiechem.

Chłopak westchnął. Nie wyszedł mu jego żart, z czego byłam dumna.

– Trudno, innym razem się uda – mrugnął do mnie, po czym zaczął jeść obiad używając plastikowych sztućców.

Zanim się zorientowałam wyjadłam wszystko, co miałam w misce. Odłożyłam ją na bok, gdyż musiałam ją oddać po umyciu. Spojrzałam na Liama, który rozmawiał z Leah i Xenią na wprost mnie. Skinął na Ethana, który w jednej chwili się poderwał, podchodząc do niego.

Zmierzyłam ich wzrokiem. Wydawali się rozmawiać o tym, co dalej mamy robić. Byłam ciekawa, ile jeszcze dzisiaj przepłyniemy. Chciałam jak najszybciej dopłynąć na Wyspę Antylop i zobaczyć stamtąd zachód słońca. To był mój cel na ten wyjazd. Przed przyjazdem tutaj widziałam mnóstwo zdjęć z tego miejsca i wprost się w nim zakochałam. Z całego serca marzyłam by również zrobić sobie tam zdjęcie i ujrzeć te cudowne fale uderzające o skały z perspektywy wysokiego wzniesienia.

Nagle poczułam na swoim ramieniu czyjś dotyk. Poderwałam się aż do góry z zaskoczenia. Odwróciłam się i ujrzałam przed sobą Liz. O dziwo nie było z nią Mii, co było dość niecodzienne.

– Jak tam płynięcie z największym ciachem? – zapytała zapatrzona w Ethana.

– Ciachem? – zmarszczyłam brwi zerkając na nią.

– No proszę cię. Jest totalnie w moim stylu – odparła bawiąc się swoimi włosami. – Ciekawe czy ma dziewczynę...

– Ma! – podniosłam automatycznie głos, co aż wystraszyło Liz, która się cofnęła do tyłu. Zmierzyła mnie wzrokiem, po czym wróciła do rozmowy.

– Skąd możesz wiedzieć? – zapytała podejrzliwym tonem nachylając się ku mnie.

– To mój dawny znajomy. Chodzimy do tej samej szkoły.

– W takim razie mogłabyś mnie przedstawić –zasugerowała zaintrygowana nim.

Przemilczałam swoją odpowiedź. Nie chciałam urazić Liz ani dawać jej obietnicy, że ją przedstawię. Wcale nie było mi to na rękę by poznawać ją z Etanem, więc wolałam grać dalej mówiąc, iż i tak ma dziewczynę.

Na szczęście po chwili Liam poprosił o chwilę ciszy. Chciał najwyraźniej ogłosić, co dalej mamy w naszych planach.

– Wraz z innymi opiekunami zadecydowaliśmy, że zostaniemy tutaj na noc. Przepłynęliśmy wyznaczony odcinek na dzisiejszy dzień, więc na razie organizujemy na wieczór ognisko oraz grę terenową. Ci, którzy są chętni by wziąć w niej udział proszeni są o pojawienie się przy kajakach za godzinę.

– Wreszcie zapowiada się zabawa – stwierdziła Liz naciągając się. – Mia!

W tej samej chwili nie wiem skąd zjawiła się rudowłosa. Zastanawiałam się nawet czy jej uśmiech od ucha do ucha nie funkcjonuje podobnie do ogona psa cieszącego się jak się go pogłaszczę lub pobawi.

– O co chodzi Liz? – zapytała słodkim tonem.

– Zapiszemy się na grę terenową we trójkę – zarządziła dziewczyna, na co zmarszczyłam brwi, że podjęła decyzję za mnie.

Już miałam coś powiedzieć i wycofać się z tego pomysłu, gdy stwierdziłam, że w sumie to z chęcią wezmę udział. Nie miałam i tak nic lepszego do robienia, a taka gra, chociaż może na trochę pomogłaby odprężyć się mojemu umysłowi. Westchnęłam zgadzając się na jej propozycję.

– Ciekawe, o jaką grę chodzi – odezwała się zamyślona Mia.

– Jak to o jaką. Na bank czekają nas podchody – stwierdziła Liz.

– Skąd ten pomysł. Może to szukanie skarbu?

– Co ty Kayla jesteś dzieckiem? Skarb to może być w bajce. Jesteśmy za starzy na takie rzeczy.

Przygryzłam język.

– Może będzie to zdobywanie bazy lub flagi? – dodała Mia zmieniając tą gęstą atmosferę.

– No co ty... – westchnęłyśmy obydwie. – Kto by chciał gonić za jakąś flagą.

– Chowany w nocy to było by to! – skomentowała Liz, gdzie chociaż raz mogłam przyznać jej rację.

– Jeśli to chowany to wygrana jest nasza – wtrąciłam czując się na siłach by wykiwać wszystkich swoją kryjówką.

Od kiedy pamiętam byłam bardzo dobra w ukrywaniu się, więc podchody z chowanym to była moja ulubiona zabawa po zbijaku. Nie raz wraz z Ethanem, jeszcze w podstawówce chowaliśmy się w parku obok lub w lesie podczas wyjazdów rodzinnych w wakacje. Byliśmy prawdziwymi mistrzami. Szkoda tylko, że nie ma takiej konkurencji na olimpiadzie. Jak nic zdobylibyśmy pierwsze miejsce. Ja byłam tą od pomysłów, a on od późniejszego szukania. Miał oczy dookoła głowy i każdy szelest potrafił mu nasunąć trop, gdzie powinien szukać. Clarrie wręcz czasami dostawała białej gorączki, gdy znajdował ją na drzewach z taką łatwością, że później nie miała już ochoty marnować czasu by się na nie wdrapywać i czekała oparta o pień.

Postanowiłam wykorzystać wolny czas i poszłam posiedzieć sobie na piasku by popodziwiać sobie, chociaż trochę zachód nad jeziorem. Piasek nagrzał się na tyle, że po dotknięciu lekko parzył. Całe szczęście, że miałam krótkie spodenki a nie sam strój kąpielowy, bo inaczej popiekłabym się od niego. Skuliłam się opierając głowę na kolanach i wpatrzona w horyzont podziwiałam jak ostatnie promyki słońca powoli zachodziły za pobliskim wzniesieniem tworząc przepiękną łunę z różowym kolorem w tle. Niebo wydawało mi się wręcz magiczne po zobaczeniu migających punkcików, które wyglądały niczym świecące kule ognia w odbiciu w tafli wody.

Zanim się zorientowałam minęła godzina, a uczestnicy powoli zaczęli zbierać się przy kajakach. Nie chcąc znowu być ostatnią podążyłam ich przykłądem. Liz i Mia od razy mnie odnalazły w tłumie, więc również ubrane w krótkie spodenki i koszulki z krótkim rękawem czekałyśmy na opiekunów z instrukcjami.

– Widzę, że pokaźna grupka się zebrała – oznajmił Liam podchodząc do nas ubrany tylko w spodenki.

Większość dziewczyn natychmiast zmierzyło go wzrokiem. Chociaż raz nie musiały go nim rozbierać, bo w sumie i tak już był półnagi.

– Dzisiejsza zabawą terenową będzie zdobycie flagi przeciwnika. Na początek dobierzcie się w dwie drużyny.

Trafiła mi się grupa mająca za zadanie ochraniać flagę. Super.... Zero zabawy.

– Zasady są proste. Używacie latarek, kiedy ktoś będzie chciał podejść, światło, a raczej oświetlenie kogoś z przeciwnej drużyny skutkuje powrotem jego do bazy, gdzie może zacząć od początku. Wygrywa drużyna, która zdobędzie flagę!

– Jak długo będziemy w to grać? – zapytała jedna dziewczyna o czarnych włosach do pasa i ciemnych oczach.

– Aż do zdobycia flagi, więc jeśli chcecie się wyspać przed jutrzejszym dniem to lepiej sprężajcie się z kradnięciem– zaśmiał się, po czym wręczył kapitanom czerwoną i niebieską flagę.

Naszym kapitanem została właśnie ta sama brunetka, która zadała pytanie. Miała na imię Merry, a jej lekki i kobiecy głos wydawał się przyciągać wszystkich facetów z naszego zespołu. Szczęściara...

– Dobra kochani, zaczynajmy macie piętnaście minut na znalezienie sobie miejsca w tym lesie obok – oznajmił Liam wyposażając nas w latarki.

Chwyciłam za jedną z nich. Mocno ją zacisnęłam chcąc jak najszybciej wyruszyć do lasu. Uwielbiałam chodzić po ciemku, szczególnie interesującym było dla mnie poruszanie się po nim w ciemnościach. Było przy tym wiele zabawy.

– Czas start! – krzyknął blondyn, na co od razu cała gromada osób pobiegła w gąszcz szukając miejsca na bazę. 

© Wszystkie prawa zastrzeżone

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz