Mijały nas tłumy ludzi, łącznie rodziny z dziećmi, na których widok za każdym razem posmutniałam. Byłam ciekawa czy jeszcze kiedyś będę mieć taką rodzinę, czy już do końca życia będę musiała być skazana na to co mam teraz, a raczej to coś czego nie mam. Westchnęłam spuszczając wzrok na płytę.
– Wszystko w porządku?
– Tak… – wydusiłam z siebie. – To nic takiego.
– Jesteś pewna?
– To sprawy osobiste…
– Rozumiem, nie chciałam się mieszać, ale wyglądasz na przybitą.
– Może zamiast zasmucać cię moim humorem to może się lepiej poznamy. W sumie nigdy nie pytałam o to, co lubisz robić – Próbowałam zacząć jakąkolwiek rozmowę by oderwać się od myśli o rodzinie.
Najwyraźniej moje pytanie ją zaskoczyło. Odwróciła wzrok i zerkając przed siebie wyjaśniła, że uwielbia zwierzęta i w wolnym czasie pomaga w schronisku.
– Więc pewnie chciałabyś być weterynarzem? – zapytałam ciekawa czy kolejna moja znajoma zdecydowała się już, co chce robić w przyszłości.
– Sama nie wiem, kocham zwierzęta, ale to bardziej po prostu takie uczucie. Wolałabym zostać grafikiem komputerowym – odpowiedziała dość zaskakująco.
– Nie spodziewałam się tego szczerze mówiąc.
– Wiesz, wszystko w życiu się zmienia, swojej drogi człowiek nie musi od razu wybierać – zaśmiała się opowiadając jak ojciec goni ją od roku by zapisała się na warsztaty stolarskie by prowadzić jego biznes w przyszłości.
Myślałam, że padnę ze śmiechu po tym jak opowiedziała mi o swoich rodzicach, którzy oczekiwali od niej by przejęła rodzinny biznes.
– Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie to, że podczas polerowania drewna potrafiłam sobie przeciąć nogę.
– Nogę? – dopytałam myśląc, że źle zrozumiałam. – Może bardziej rękę?
– Nie. Nogę. Jak widzisz jestem dość nieostrożna by pracować w tym fachu.
Przyznałam jej rację. Po poznaniu jej przez niecały tydzień na obozie nigdy nie powiedziałabym by była ostrożną osobą, bardziej określiłabym ją, jako roztrzepaną bez większego samozaparcia by postawić na swoim.
Dotarłyśmy na miejsce. Krajobraz wokół całkowicie się zmienił. Wydawałoby się, że znajdujemy się na pustyni z powodu tych z powymyślanych kaktusów dookoła. Po wejściu na piach poczułam, że wzięcie sandałów nie było zbyt dobrym posunięciem. Czułam cały piasek pod stopami. Najchętniej zdjęłabym je i chodziła na boso, lecz byłabym zbyt zakłopotana pośród ludzi, którzy co jakiś czas przechodzili.
Udałyśmy się na wzniesienie mijając parę ogromnych kamieni, na których Mia przysiadła robiąc sobie przerwę. Kiedy wspięłyśmy się wyżej zobaczyłam panoramę lasów i pasów zżółkniętej trawy na polach obok. Wbrew pozorom był to naprawdę piękny widok. Gdybym miała tyle czasu to usiadłabym tam na jednym z kamyków i spędziła wieczór.
Pamiętam jak dziś, kiedy z całą paczką znajomych zrobiliśmy sobie w pobliskim lesie piknik pod gwiazdami. Będąc zawiniętymi w koce oglądaliśmy spadające gwiazdy, które tamtej nocy rozbudziły moją miłość do astronomii. Jordan wtedy po raz pierwszy mnie przytulił oddając swoją koszulę, gdy było mi zimno. Po przywołaniu tych wspomnień byłam ciekawa czy to może wtedy już czuł coś do mnie. Analizując teraz jego zachowanie mogłabym stwierdzić, że tak, lecz było to tak dawno, iż to mało możliwe.
– Nie pamiętam by było tu aż tak ładnie – powiedziała Mia przyglądając się wysokim kaktusom, które potrafiły zadziwić swoją dostojnością.
– Jest przepięknie, lecz jedna rzecz mi nie gra.
– Co takiego?
– Czy ta studzienka była tu wcześniej? – zapytałam wskazując na klatkę kanalizacyjną pod jednym z kaktusów.
Spojrzałyśmy obydwie na nią, po czym parsknęłyśmy śmiechem.
– Nie sądziłabym, że kiedykolwiek znajdę coś takiego na pustyni – odparła rozbawiona Mia.
Siedząc tam przez następną godzinę rozmawiałyśmy o szkole oraz o innych zainteresowaniach. Dowiedziałam się, że dziewczyna uczęszcza do West High, więc to, dlatego wcześniej na siebie nie wpadłyśmy.
– Miło poznać kogoś nowego – oznajmiła miłym tonem uśmiechając się do mnie.
– Mi również – Odwzajemniłam gest.
Wreszcie będąc już trochę znudzone postanowiłyśmy wracać do Liz. Bardzo chciałam odzyskać Szafira, więc miałam nadzieję, że jest gdzieś niedaleko. Chwyciłam za telefon wybierając jej numer.
– Jak tam randka? –zapytała rozbawiona dziewczyna.
– Świetnie, już się skończyła. Gdzie jesteś?
– Przy fontannie Bea Evenson.
– W porządku, zaraz będziemy – odparłam kończąc połączenie.
Szybko zeszłyśmy z Desert Garden kierując się na asfaltową drogą do fontanny. Przechodząc koło następnych budowli z obydwu stron otaczały nas palmy i wysokie drzewa. Ku mojemu zaskoczeniu zobaczyłam przed nami dwa słonie. Myślałam, że mam już jakieś omamy przez słońce, lecz zwierzęta wciąż tam były. Dla pewności zapytałam Mię, lecz i ona je widziała. Niestety słońce padało wprost na nie, więc dopiero po podejściu kilkunastu kroków zrozumiałam, że nie są prawdziwe. Były to wyrzeźbione w krzewach statuy słoni, które zadziwiały swoją precyzją. Były perfekcyjne i nie tylko my dawaliśmy się im nabrać.
Po parunastu minutach weszliśmy na plac, gdzie stała ogromna fontanna z turkusową wodą, wokół której znajdował się chodnik wyłożoną czerwoną kostką. Rzuciłyśmy okiem po ławkach. Na jednej z nich dojrzałam blondynkę w okularach przeciwsłonecznych korzystającą ze słońca.
– Szybko mnie znalazłyście – stwierdziła zaskoczona Liz.
– To nic trudnego. Gdzie Szafir? –zapytałam widząc, że nosidełko dla zwierząt jest puste.
– Jak to gdzie, spójrz tutaj – Skinęła głową na jej prawą dłoń, na której leżał wtulony kociak.
– Ty to wszędzie zaśniesz słodziaku – zaśmiałam się słysząc jak mruczy.
– A to twój plecak – wtrąciła Liz podając mi mój bagaż z obozu.
Otworzyłam go i po zajrzeniu do środka zaczęłam przewracać ubrania z jednej strony na drugą. Brakowało tam części rzeczy. Spojrzałam na Liz, która wydawała się unikać mojego wzroku.
– Gdzie reszta rzeczy? – dopytałam podirytowana.
– Musiałam jakoś przemycić Szafira, więc wyrzuciłam parę twoich rzeczy z plecaka – wyjaśniła trochę zakłopotana. – Ale spokojnie, nie martw się, tylko te najbrzydsze…
Myślałam, że się we mnie zagotuję, lecz opanowałam się. Ważniejszym dla mnie był Szafir niż jakieś ubrania.
Dostrzegając, że powoli znowu zasypia wsadziłam go z powrotem ostrożnie do nosidełka i siadając obok Liz zapytałam, ile mam oddać jej pieniędzy za kojec.
– No co ty, nie przesadzaj. Mały prezent – wyjaśniła unikając tematu zapłaty.
Zgodziłam się, lecz dość nieswojo się z tym czułam. Chciałam jakoś spłacić dług, lecz nie miałam pomysłu na nic. Moje myśli musiała przejrzeć jednak Liz, gdyż od razu zaparła się, że nic nie chce ode mnie.
– W takim razie, chociaż pozwiedzajmy teraz razem – zaproponowałam z lekkim uśmiechem mając nadzieję, że może naprostujemy nasz kontakt.
Przez następne dwie godziny spacerowałyśmy, bo parku odwiedzając Ogród Japoński oraz parę innych pawilonów. Miałam powoli jednak dość chodzenia. Czułam, że nogi odmawiają mi posłuszeństwa.
– Będę się już zbierać – wyjaśniłam dojadając lody.
– Na razie Kayla! – Liz się uśmiechnęła wraz z Mią.
W drodze powrotnej do autobusu wyjęłam telefon i w sumie po przemyśleniu tego stwierdziłam, że wpadnę jeszcze do Bell by pokazać jej Szafira. Mieszkała niedaleko, więc byłaby to strata, żebym potem tłukła się z małym kociakiem kilkadziesiąt minut. Napisałam do niej, że wpadnę niedługo i tak jak się spodziewałam od razu się ucieszyła z mojej wizyty.
– Szafirze poznasz niedługo Bell – szepnęłam miziając delikatnie palcem siateczkę w kojcu.
Po przejażdżce autobusem wysiadłam na moim już stałym przystanku i idąc pod górę czekałam aż ujrzę dom Bell. Strasznie chciałam pokazać jej kotka.
Wreszcie udało się. Moja ekscytacja i przyśpieszone tępo poskutkowało. Znalazłam się pod drzwiami. Zadzwoniłam czekając aż zejdzie po mnie.
– Kayla! – Pojawiła się uradowana Bell otwierając drzwi. – Dawno się nie widziałyśmy!
Od razu mnie przytuliła ciesząc się, że widzi mnie po tygodniu. Nawet nie chciałam myśleć, ile plotek ma mi znowu do opowiedzenia. Stwierdziłam, że jak na razie będę zmieniała temat i go skracała jak tylko będę mogłaby nie zagłębiać się znowu w sprawy Cassidy czy Krisa. Miałam dość własnych problemów, więc wolałam nie słyszeć o problemach innych.
– Są rodzice? – zapytałam chcąc pokazać Szafira.
– Niestety, pojechali do centrum, no wiesz rocznica, więc raczej wrócą w nocy.
– Szkoda… – odparłam idąc schodami na piętro do pokoju dziewczyny.
Stojąc znowu na tym samym korytarzu, który łączył pokój Bell i Jordana zatrzymałam się zerkając w stronę zamkniętych drzwi. Normalnie, chłopak już dawno by wyszedł, żeby z uśmiechem mnie przywitać, jak to już miał w zwyczaju. Teraz, kiedy go nie było czułam dziwną pustkę w tym domu.
– Kayla! Pośpiesz się i pokazuj malca! – pośpieszała mnie zajmując już miejsce na łóżku.
Przyśpieszyłam kroku i siadając na ziemi obok niej otworzyłam nosidełko, z którego wyszedł zaspany kot. Zaczął się przeciągać i mrużyć oczy ze zmęczenia.
– Jaki słodki! – Od razu wzięła go na ręce i zaczęła go głaskać. – Jak ktoś mógł go porzucić…
– Też tego nie wiem, przecież to najsłodszy kot na świecie – odparłam przyglądając się jak zasypia na siedząco.
– A jak tam na obozie? – zmieniła temat wciąż głaszcząc Szafira.
– Całkiem w porządku, oprócz tego to nic ciekawego się nie wydarzyło – Wolałam pominąć sprawy z Ethanem.
– Na pewno? Czemu w ogóle dzisiaj byłaś w Balboa Park?
Westchnęłam zastanawiając się czy powiedzieć jej całą prawdę.
– Bo przegrałam zakład…
– Jaki zakład?! – podniosła głos zainteresowana tematem. – No opowiadaj!
– No nie żartuj! – skomentowała tak całą opowiedzianą przeze mnie historię z obozu. – Mówiłam ci, żebyś nigdy się zakładała się o kogoś.
– A co niby z zakładem o Jordana? – Podniosłam wyżej brwi zakładając ręce na piersi.
– Mnie się to zdarzyło na imprezie, całkiem pijanej, a tobie nawet nie potrzebny był alkohol, wystarczyła zazdrość do Ethana! – Bell pękała ze śmiechu.
– Dzięki wiesz… – westchnęłam czując, że zaraz zapadnę się pod ziemię.
Skuliłam się przypominając sobie zakład. Bell wydawała się mieć przednią zabawę z mojej decyzji, dobrze jednak, że nie znała szczegółów mojej randki, bo całkiem by dostała zadyszki
© Wszystkie prawa zastrzeżone
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz