czwartek, 10 sierpnia 2023

Now or Never [Rozdział XXXVI]

 



Obudziłam się już w swoim łóżku w San Diego. Nie sądziłam, że materac, na który narzekałam przez ostatnie trzy lata może być tak wygodny. W porównaniu z łóżkami na barce to jednak był prawdziwy luksus.

Przewróciłam się na bok i chwytając za telefon zobaczyłam, która godzina. Oczywiście od razu dojrzałam również wiadomość od Bell.

– „Zobaczymy się dzisiaj?” – przeczytałam zaspana opierając się o poduszkę.

– „Tak, ale po południu, muszę coś załatwić…”

Zaczęłam grzebać w kontaktach w komórce. Zjechałam palcem prawie na sam dół i po dostrzeżeniu imienia Liz szybko wcisnęłam zieloną słuchawkę. Słyszą po kolei dwa sygnały ze skulonymi nogami przykrytymi kołdrą nie mogłam się doczekać aż odbiorę mojego Szafira.


– „Jeszcze żyjesz” – odezwał się głos po drugiej stronie.

– „Zabawna jak zawsze Liz. Dzwonię w sprawie kociaka” – oznajmiłam nie mogą się doczekać, aż dotknę jego mięciutkiej sierści.

– „Dzisiaj mam wolne, podjadę z Mią do ciebie”

– „Dlaczego z nią?”

– „Już zapomniałaś? Miałaś się umówić na randkę z osobą, którą ci wskażę. Stwierdziłam, że Mia będzie idealna”

Poczułam jakbym właśnie została całkiem oszukana. Nie wiedziałam czy to ona sobie ze mnie robiła żarty czy po prostu źle usłyszałam reguły zakładu. Nie miałam jednak nic do gadania. Zgodziłam się już wcześniej, więc nie chciałam nagle się rozmyślać. Wyszłabym na tchórza i kłamcę, czego oczywiście nie chciałam.

– „Niech będzie, ale lepiej zobaczmy się w Balboa Park przy California Tower”

Odpisując rzuciłam telefonem w kąt łóżka, po czym od razu poszłam się przebrać w krótkie spodenki w ciemno zielonym kolorze. Podczas zakładania białej koszulki na ramiączkach uważałam na wciąż zabandażowaną dłoń. Zbiegłam po schodach na parter, gdzie zobaczyłam tatę siedzącego z plikiem papierów w kuchni.

– Wstałaś już? – zapytał zaskoczony.

– Tak, dzisiaj widzę się ze znajomymi.

– Znowu Bell? Dalej trzymasz się z tą gadułą? – Nie wiem jak to możliwe, ale chyba musiał podsłuchać nasze nocne plotki, gdzie zazwyczaj Bell tylko opowiadała, skoro tak stwierdził.

– Tak, ale też z dwiema znajomymi z obozu – naprostowałam wszystko chwytając za mleko i płatki.

– Mogę się dosiąść? – zapytałam rzucając okiem po jego papierach.

– Jasne – Szybko posprzątał blat bym mogła położyć miskę.

Ze zgrzytem krzesła zajęłam miejsce i nasypując czekoladowych płatków przyjrzałam się tacie, który z założonymi okularami na nosie głowił się nad nowym zleceniem.

– Lepiej już z dłonią? – odezwał się jakby znikąd.

– Tak, na początku bolało, ale już w porządku.

– Uważaj na siebie. Niezbyt miło było się dowiedzieć, że skończyłaś w szpitalu.

– Nawet się tym nie przejęliście. Myślałam, że chociaż mnie odwieziecie – burknęłam zjadając kolejną łyżkę.

– Przepraszam. Nie mogłem urwać się z pracy, zresztą Utah jest naprawdę daleko, a mama… – zaczął – sama wiesz…

– Ta, ma mnie w dupie – wtrąciłam się niezadowolona. – Przyzwyczaiłam się już do tego.

Tata westchnął, nie wiedział chyba, co mi odpowiedzieć. Zakończył temat tak szybko jak go zaczął.

– Dobra, ja znikam. Na razie.

Wybiegłam z domu i w przejściu minęłam się z Panią Catherine. Przywitałam się i widząc wychodzącą Raven z psem przystanęłam na chwilę.

– Spacer? – zapytałam czochrając futro Axela.

– Chcesz iść z nami? – Na twarzy dziewczynki pojawił się uśmiech od ucha do ucha.

– Może innym razem. Widzę się zaraz ze znajomymi.

– Uważaj na siebie Kayla – wtrąciła się Pani Catherine.

Obdarowałam ją uśmiechem i życząc im miłego dnia pobiegłam chodnikiem na najbliższy przystanek. Ku mojemu zdziwieniu zdążyłam nawet na wcześniejszy autobus. Szybko zasiadłam na tylnim siedzeniu i zakładając słuchawki włączyłam sobie muzykę pisząc do Liz, że jadę już na miejsce.

Po około czterdziestu minutach dojechałam do California Tower. Wyszłam na szeroki chodnik otoczony drzewami i palmami. Na latarniach były przymocowane małe, zwisające światełka, które jedynie kojarzyłam z filmów o Hawajach. Przeszłam szybkim tempem przez ulicę i stanąwszy obok pasma zieleni przyglądałam się ogromnej kopule z namalowanymi słońcami obok wieży. Cała ta architektura przypominała mi marzenia o odnalezieniu legendarnego El Dorado czy Atlantydy. Kiedy byłam dzieckiem często wyobrażałam sobie tamtejsze budowle właśnie w tym stylu. Piękne, wysokie sięgające nieba, pokryte jasnym, piaskowym kolorem. Jedyną różnicą były tutaj zdobienia w kolorze żółtym i niebieskim, które całkiem odrywały mnie od wyobrażenia z dzieciństwa.

Przysiadłam na jednym z murków i przyglądając się ogromnej palmie obok czekałam na Liz i Mię. Po chwili usłyszałam znajomy głos. Podniosłam wzrok i ujrzałam ich twarze.

– Ileż można czekać! – zbeształam je. – Co wy w Hong Kongu byłyście?

– Czemu tam? – zapytała zdziwiona moim porównaniem Liz.

– Tam też jest California Tower – zaśmiała się Mia.

– Nic nie wiem o żadnym Hong Kongu, ale dopiero wróciłam w nocy z Nowego Yorku, więc z łaski swojej nie marudź mi, bo czuję się jak po co najmniej kilku kolejkach – westchnęła łapiąc się za głowę.

– Pierwszy raz w San Diego? – zapytałam zaskoczona.

– Tak, zostaję na tydzień u koleżanki, a potem wracam do siebie.

– W takim razie dobrze trafiliśmy – Spojrzałam na Mię. – To miejsce, jako jedyne nie przegrywa z Nowym Yorkiem.

– Czemu niby? – Rozejrzała się wokoło. – Przyznaję ładne, może my palm nie mamy, ale też ma to swój urok.

– Jesteśmy teraz w Balboa Park, który jest większy od Central Parku w Nowym Yorku.

– Serio?! – Obróciła się zszokowana rzucając okiem po okolicy. – Nie widać.

Mia się nagle zaśmiała, po czym wyjaśniła jej, że jesteśmy w małej części parku, a na całość skupia się parę muzeów, światowej sławy zoo oraz inne atrakcje.

– Czyli nie tylko wy dobrze wybrałyście, lecz ja świetnie się wpasowałam. Czeka was przecież randka ze sobą.

– Co proszę? – Mia aż się zakrztusiła colą.

– Kayla przegrała zakład, więc czeka ją randka, pomyślałam, że będziesz dobrą kandydatką – Poklepała ją po ramieniu a czerwono włosa zaniemówiła.

– Mów lepiej, gdzie Szafir – Nie mogłam się doczekać by go zobaczyć.

– Spokojnie jest tutaj.

Podniosła prawą dłoń, w której trzymała mały kojec dla kociaka. Spojrzałam przez siateczkę i dostrzegając mały nosek i srebrzyste ślepka, odetchnęłam z ulgą. Chciałam już go wziąć ze sobą, gdy nagle Liz cofnęła dłoń.

– Nie tak prędko, pierwsze randka.

– A co niby z tobą?

– Ja mam swoją z kimś – Podniosła kociaka przymilając się do niego. – Też pozwiedzamy.

Nie miałam już nic do gadania. Wymieniłam spojrzenia z Mią. Liz zostawiła nas same sobie. Czułyśmy się bardzo niezręcznie, lecz wtedy postanowiłam wyjść z inicjatywą by traktować to, jako babski wypad i mieć z tego dobrą zabawę.

Spacerując po jasnej płycie w beżowym kolorze weszłyśmy na plac z wielką fontanną na samym środku. Ona również była w stylu wszystkich innych budowli. Podeszłam bliżej by przyjrzeć się malowidłu na niej. Dotknęłam dłonią wody ze środka i czując, że jest ciepła pochlapałam lekko Mię, która od razu się otrzepała pouczając mnie bym tak nie robiła.

– W porządku – zaśmiałam się przysiadając na skraju fontanny.

Rozejrzałam się wokoło i widząc czerwone parasolki i stoliki, gdzie można było sobie usiąść dojrzałam na wprost nas wejście do Muzeum Sztuki. Nie miałam zbytnio ochoty by przyglądać się arcydziełom, więc próbowałam wymyśleć coś innego do robienia.

– Może pójdziemy do zoo? – zaproponowała Mia również wydając się zagubiona.

– No co ty. Prędzej umrę w połowie niż przejdę je całe.

– Racja, zapomniałam, że jest aż tak duże. Więc co masz w planach?

Sama nie byłam pewna, lecz po chwili wzrok spoczął mi na plakacie Pustynnego ogrodu, który był niedaleko od nas. Stwierdziłam, że to całkiem dobry pomysł szczególnie, że wcześniej tam nie byłam. Dzieliło nas od niego około pół mili, więc nawet Mia nie miała obiekcji.

Ruszyłyśmy przed siebie próbując znaleźć najkrótszą drogę. Spacerowałyśmy przez budynki, które swoją budową przypominały baldachimy oraz oranżerię tak piękną, że róże pachniały mi jeszcze przez następne pięć minut. 

© Wszystkie prawa zastrzeżone

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz