czwartek, 10 sierpnia 2023

Now or Never [Rozdział IX]


Za dziesięć minut miałam być w restauracji na uroczystym obiedzie, a wyglądałam jakbym przebiegła maraton. Psie futro na moim ubraniu, na pewno nie pomagały mojemu wizerunkowi.

Biegłam najszybciej, jak mogłam. Pomimo wykończenia starałam się jakoś utrzymać tempo. Na szczęście dom nie znajdował się daleko, więc już po paru minutach otworzyłam drzwi do mieszkania i rzucając plecakiem w kąt, wbiegłam pod prysznic.

Nie mogłam się nawet nacieszyć letnią wodą, którą uwielbiałam i przesiadywałam w niej zazwyczaj ponad godzinę. Pierwszy raz mój prysznic trwał niespełna pięć minut. Owinięta ręcznikiem przebiegłam po korytarzu do pokoju, próbując rozczesać włosy. Nie słyszałam stukotania w klawiaturę, co tylko jeszcze przyśpieszyło mój bieg. Skoro nawet skrzat już wyszedł, to naprawdę mama mnie udusi.

– A żeby to – syknęłam, szukając na szybko ubrań w szafie.


Nie wiedziałam, co wziąć. Postawiłam, więc na prostotę i czarną obcisłą sukienkę o prostym kroju i do tego dobrałam sobie niskie trampki w tym samym kolorze. Zawiązując sznurowadło, chwyciłam za mały plecak obok mnie. Przerzuciłam sobie rzeczy do niego, po czym wciąż w biegu chwyciłam za suszarkę. Ustawiłam ją na największą moc jednak i tak wydawało mi się, że ślimak szybciej przeszedłby maraton, niż moje włosy się wysuszą. Na szczęście sięgały one tylko do ramion, więc nie były takim utrapieniem jak te do pasa, które miałam jeszcze zeszłej zimy.

Po nieubłaganych dziesięciu minutach zrozumiałam, że i tak nie dosuszę ich do końca, a niestety pójście w połowie mokrych włosach odpadało. Rozglądnęłam się po pokoju, nie mogąc znaleźć żadnej z gumek.

– No jasne, zabawne – westchnęłam załamana tym wszystkim.

Nagle przypomniałam sobie, gdzie zazwyczaj wsadzałam gumki do włosów. Szybkim krokiem podeszłam do łóżka i odrzuciłam poduszkę na bok. Pod nią znajdowało się może pięć z nich.

– No wreszcie – podziękowałam w duszy mojemu nieznośnemu nawykowi, chcąc jak najszybciej spiąć kok.

Wybiegłam z domu, trzymając jedną ręką plecak zarzucony na prawe ramię. Zerknęłam na telefon, widząc, że jestem już spóźniona prawie pół godziny. Przeklinałam siebie w myślach, wiedząc, że może ten obiad w końcu ociepliłby nasze stosunki do siebie nawzajem, a ja akurat w takim dniu musiałam wymyślić spacer z psem. No brawo Kayla...

Dotarłam do Orchidei. Weszłam po schodach na piętro, gdzie jeden z kelnerów zaprowadzał gości do stolików. Rozejrzałam się, lecz nie mogłam zobaczyć rodziców ani Marca.

– Miała Pani rezerwację? – zapytał chłopak może parę lat starszy ode mnie.

– Tak. Na nazwisko Davis – oznajmiłam.

– Państwo Davis zajęli już stolik.

– Jestem spóźniona – wyjaśniłam, na co kelner zmierzył mnie wzrokiem.

– Proszę za mną – odpowiedział zimnym tonem.

Wolnym krokiem podreptałam za nim na prawie sam koniec lokalu. Za zakrętem ujrzałam duży kwadratowy stół ozdobiony różami na samym środku. Dojrzałam tatę i Marca siedzących po lewej stronie. Uśmiechnęłam się, przepraszając za spóźnienie.

– W porządku siadaj Kayla – powiedział tata, odsuwając mi krzesło obok niego.

– Miło, że do nas dołączyłaś – odezwał się inny męski głos, który zaskoczył mnie, bo nie zwróciłam wcześniej uwagi, kto siedzi na wprost mojej rodziny.

– Pan Miller... – szepnęłam zaskoczona, myśląc, że może pomyliłam stoliki.

Zauważyłam wtedy również i drugą osobę siedzącą obok niego — Ethana... Jego tutaj na pewno się nie spodziewałam. Wyglądał, jakby ktoś go przykuł do krzesła. Jego grobowa mina pomieszana z irytacją trochę mnie rozbawiła, lecz nie wiedziałam, czy przypadkiem nie mam takiej samej w tej chwili. Nie mogłam wpaść na nic, co mogłabym powiedzieć, ani jak zareagować, więc cicho zajęłam miejsce.

– Musieliście dawno się ze sobą nie widzieć – zaczął mój tata.

– Ethan znowu zamieszkał ze mną – oznajmił Pan Miller.

A co niby mnie to obchodziło. Wiedziałam o tym od dłuższego czasu, więc nie rozumiałam, czemu nagle podczas obiadu mówią mi o tym. Zaczęłam natychmiastowo żałować, że tak biegłam. Myślałam, że to spotkanie i rozmowa pomoże naszej rodzinie. Z tego, co zauważyłam, to mama nawet nie raczyła przyjść, mimo że rano przypominała mi o punktualności. Czułam się sfrustrowana tym wszystkim. Utknęłam z Ethanem na jednym obiedzie nie wiedzieć czemu, a nasze zadowolenie z tej sytuacji odwzorowywały nasze skazańcze miny.

W sumie cały ten obiad nie byłby taki zły, mogłam się najeść za darmo, lecz niestety sama obecność Ethana sprawiała, że chciałam zwrócić to jedzenie na jego nową koszulę. Wciąż byłam zła na to, jak się zachował wobec mnie, ale mimo to w mojej głowie wciąż pojawiał się widok truskawkowego koktajlu. Chciałam się dowiedzieć, co takiego oznaczał. Myśl, że jego gust smakowy się zmienił, gryzł mi się ze znajomością jego osoby. Niemożliwe by nagle został fanem truskawek, przecież na samą myśl o nich zawsze się krzywił. Może brzmię trochę jak połowę panikujących nastolatek analizująca każde słowo w wypowiedzi chłopaka, który jej się podoba, przepraszam, podobał.

Zamówiłam spaghetti, które stało się jednym z moich ulubionych dań, od kiedy Victoria przyrządziła je dla mnie parę lat temu. Miałam nadzieję, że spełni moje oczekiwania i będzie tak dobre, jak zazwyczaj miałam okazje jadać.

Po zamówieniu dania spoglądałam jeszcze na menu, za którym próbowałam się z jednej strony ukryć, a z drugiej jakoś oddzielić od złowrogiego wzroku próbującego wyrzeźbić w moim ciele kanion. Co jakiś czas wysyłał mi dziwne wibracje, które sprawiały, że po całych plecach przechodziły mnie ciarki. Na nieszczęście tata był tak wspaniałomyślny, że jeszcze posadził mnie naprzeciwko niego. No dzięki!

– I jak mijają wam wakacje? – zapytał Pan Miller, najwyraźniej zauważając grobową ciszę.

– Całkiem normalnie. Czekam teraz na obóz kajakowy – oznajmiłam, nie chcąc być nieuprzejma dla niego, gdyż pamiętałam go, jako bardzo miłą i ciepłą osobę. Sam jego uśmiech, jak i oczy pełne radości nie mogły zostać odczytane w inny sposób.

– To wspaniale, nie wiedziałem, że lubisz kajaki.

– Rok temu pojechałam na obóz przez brata. Skręcił sobie kostkę, a rodzice nie chcieli, by miejsce się zmarnowało – wyjaśniłam, przypominając sobie chwilę, w której oznajmili, że już zostałam spakowana i za godzinę mam busa.

– Ciekawy rodzaj kary – zaśmiał się Ethan.

– Ethan nie przesadzaj. Sam przecież lubisz kajaki – Myślałam, że pęknę ze śmiechu, słysząc jak nawet jego ojciec jest po mojej stronie.

– To prawda, ale z takimi żelkami jak jej ręce nie uniosłaby nawet złamanego wiosła – wybuchł jeszcze większym śmiechem.

– Lepsze żelki niż dziurawe dętki – parsknęłam śmiechem, zerkając na jego mięśnie.

Nagle poczułam, jak ktoś mnie kopnął pod stołem. Jego kwaśna mina przypominała mi czasy, gdy założyliśmy się, kto pierwszy zje całą cytrynę. Tym razem jednak jedyną różnicą były jego skrzyżowane ręce na piersi. Widać było, jakby ledwo oddychał, próbując powstrzymać się od powiedzenia czegoś więcej.

– Ethan nie za dziecinnie? – zapytałam, przekomarzając się.

– Zamknij się – warknął, chwytając za widelec.

Potarłam dłonią o nogę, w którą trafił. Akurat musiał uderzyć tam, gdzie wcześniej nadwyrężyłam mięsień. A żeby go...

– Przepraszam za niego – wtrącił się Pan Miller. – Zachowuj się! – Rzucił mu spojrzenie, które aż zmroziło jego syna na chwilę.

Próbowałam nie dać po sobie znać, że coś się stało. Nie chciałam, by tata Ethana czuł się winny. Za bardzo go lubiła, żeby kazać mu przejmować się jego głupkowatym synem.

– Marcu, a jakie ty masz plany?

– Zostały mi do przejścia jeszcze cztery eventowe dungeony, bo inaczej nie zaliczę letniego questa – wyjaśnił z przejęciem jakby, co najmniej miał za zadanie rozbroić bombę pod swoim krzesłem.

Po usłyszeniu tego czegoś zrobiłam chyba lepszą minę niż Pan Miller, który najwyraźniej nic nie zrozumiał tak jak nasz tata. Wytrzeszcz oczu i próbowanie przeanalizowania tego sobie w głowie chyba mu nie wyszło, bo nawet nie brnął w ten temat.

– No to... powodzenia?

Ethan parsknął, widząc nasze miny. W sumie całkiem zapomniałam, że jeszcze w podstawówce bardzo lubił gry komputerowe, więc jako jedyny z naszej czwórki poza Marcem musiał zrozumieć, co takiego powiedział.

Znowu skończył się nam temat. Chyba spotkanie nie szło nam najlepiej, bo rodzice wymienili ze sobą spojrzenia. Na szczęście przyszedł kelner z moim zamówieniem. Jako ostatnia dostałam jedzenie, więc na sam widok innych dań burczało mi w brzuchu. Chwyciłam za sztućce, nabierając potrawę. Byłam bardzo ciekawa, jak smakuje. Po pierwszym kęsie zrozumiałam, że nie dotrzymuje kroku kuchni Victorii, lecz nie było to takie złe, wręcz zasługiwało na trzy moje gwiazdki.

W trakcie jedzenia przysłuchiwałam się rozmowie naszych ojców, co jakiś czas wspominających nasze imiona. Odzywałam się, lecz bez większego zachęcenia, aby samej zaczynać temat.

© Wszystkie prawa zastrzeżone


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz