sobota, 10 czerwca 2023

Mała Syrenka Live Action - HIT czy KIT!?

Pewnie dużo z Was pamięta, ile szumu było wokół tej produkcji, która już 26 maja zawitała do polskich kin. Mała Syrenka już na wstępnie otrzymała wiele różnych opinii, a tym bardziej po ukazaniu się traileru, gdzie w przeciągu dwóch dni zyskała 1,5 miliona łapek w dół, a następnie ich ilość sięgnęła aż ponad 3 miliony. Jak pewnie wiele osób już słyszało, największą kontrowersją była aktorka grająca Ariel — Halle Bailey- która nie odpowiadała wyglądowi syrenki, jaką chcieli zobaczyć niezadowoleni fani.

Mała Syrenka jest nam pewnie wszystkim znana. Jedna z księżniczek Disneya, która doczekała się nawet swojego animowanego sequela, weszła znowu na duży ekran w postaci live action. Jak możemy zauważyć, ostatnio Disney ma w zwyczaju obdarowywać nas takimi filmami zamiast nowymi hitami. Na ekranach widzieliśmy już Króla Lwa, Aladyna, Mulan, Piękną i Bestię i wiele innych. Tym więcej tytułów jest zaplanowanych na przyszłość. Tak naprawdę zadajmy sobie ważne pytanie, czy jest to nam potrzebne? Czy chcielibyście zobaczyć live-action dobrze wam znanej historii, którą jako dzieci oglądaliście tak wiele razy, że nawet piosenki i dialogi recytujecie przez sen? Mała Syrenka z 2023 jest którymś już dziełem kinematografii Disneya z dziedziny live-action, którą chciałam zobaczyć i samej ocenić. Byłam wielką fanką filmu animowanego, więc z chęcią udałam się do kina pomimo nawet wszystkich tych negatywów, które wspomniałam wcześniej. Chciałam zobaczyć czym dla Disneya będzie nowa Mała Syrenka i jak ją nam zaprezentują. Przykuło to moje zainteresowanie w szczególności przez filmową adaptację Mulan z 2020 roku, gdzie jak na złość postanowili pokazać nową twarz Mulan, usuwając część ze sławnym już smokiem Mushu, jak i wątek romantyczny z Lee Shangiem. W takim razie co miało na mnie czekać w tym oto najnowszym live- action? - Tak naprawdę nic nowego. Ku mojemu rozczarowaniu trzymano się jeden do jeden całej historii, przez co każdy wiedział co będzie w kolejnej scenie. Liczyłam zdecydowanie na coś więcej, np. więcej wyobraźni.

Na samym początku, kiedy poznajemy Ariel wprowadzenie jej postaci, było dla mnie genialne i idealnie wyreżyserowane przez reżysera. Niestety, gdy z zapartym tchem czekałam na postać syrenki to kiedy ją w końcu zobaczyłam, wcale nie poczułam tej magii co kiedyś, wręcz coś nie zaiskrzyło na ekranie. Mogą to być przykładowo jej włosy, które pomimo swojej horrendalnej ceny 150 tysięcy dolarów, wyglądały niezbyt adekwatnie jak dla mnie. Oczywiście, jako do całości twarzy Halle, która swoją drogą jest przepiękna, pasowały dość dobrze. Jednak do całokształtu wyglądu syreny była to dla mnie klapa. Wierzę, że Halle mogła zagrać świetną rolę w innej adaptacji bajki lub nawet w innym filmie, lecz tutaj nie przekonała mnie. W szczególności pamiętajmy, że główna bohaterka traci głos, kiedy wychodzi na ląd i jedynie musi grać za pomocą swoich emocji i mimiki, lecz u Halle ta mimika była nijaka — nie wydawała mi się podobna do Ariel, a tym bardziej do historii postaci, którą grała.

A co do akurat historii Arielki i całego tła historycznego to muszę przyznać, że Disney tutaj naprawdę się spisał. Podczas seansu dostajemy informację, że obydwa królestwa są ze sobą skłócone i uważają się za największych wrogów. Król Tryton gardzi ludźmi i wszystkim, co z nimi związane przez śmierć swojej żony, natomiast królowa — matka Eryka — uważa, że niezbyt dobry dobrobyt królestwa jest spowodowany bogami mórz, którzy specjalnie zatapiają ich statki. Cała historia wydaję się w końcu być dopełniona i w pełni wyjaśniona, co na pewno jest na plus. Dzięki tym informacją widz mógł poczuć głębię całej historii i lepiej zapoznać się z wyborami bohaterów. W szczególności mam tutaj na myśli przedstawienie też Ariel i Erika jako bratnich dusz, które chcą zwiedzać świat przez swoje zainteresowanie gatunkiem ludzkim.

Ważnym dla mnie aspektem było również ocenienie użytych technik podczas kręcenia. Tutaj zostało użyte CGI, które dobrze już znamy po filmie Avatar. Scenarzyści mieli idealną okazję, by się z nią zapoznać, gdyż musieli odwzorować podwodne królestwo i mieszkające tam istoty. Niestety to, co dostaliśmy, było poniżej normy, gdyż jak widzicie na zdjęciu poniżej, wyglądało to, jakby postacie były wklejone na green screenie, z dość kiepskimi umiejętnościami. Kolory były tak pokraczne, że kuły w oczy i od razy można było zostać wyciągniętym ze świata Ariel. Wszystkie tańce pod wodą ryb oraz sceny, gdzie syrenka wraz z Sebastianem byli dobrze oświetleni, wydawało się niezbyt śmiesznym żartem. A skoro już mówimy o naszym sławnym Sebastianie, to pomimo negatywnych opinii od fanów na forach to ja muszę przyznać, że polubiłam tego skorupiaka i nie przeszkadzała mi jego nowa „skorupa". Był on wciąż tak zabawnym i pozytywnym jak go pamiętałam. Muszę tutaj jednak wspomnieć o jednej kluczowej dla mnie scenie, której mi zabrakło. Jak pewnie wiele z was świetnie kojarzy Sebastian, był znany ze sceny, gdzie uciekał kucharzowi w kuchni, gdzie nie ukrywajmy, każdy jako dziecko parsknął śmiechem. W tej adaptacji ta scena nie miała nigdy miejsca, przez co poczułam się bardzo rozczarowana.

Omówmy sobie jednak również drugoplanowe postacie takie jak Król Tryton czy też Urszula.
Szczerze mówiąc, bardzo przypadł mi do gustu nasz król, który jak dla mnie z daleka emanował powagą i mocą tak jak i powinien. Aktor dobrany do tej roli był bardzo dobrze przemyślany, o czym świadczą też sceny, gdzie oprócz gniewu musiał okazać też współczucie i miłość wobec młodszej córki. Co do Urszuli to przyznam, że nic dodać, nic ująć. Postać zagrana świetnie, tak jak bym się spodziewała. Jedynym zaskoczeniem dla mnie było dodanie jej postaci naprawdę obłędnych, luminescencyjnych macek, które tylko dopełniały urok niektórych scen. Tak jak wspominałam o jasnych scenach CGI, tak muszę przyznać, że o wiele lepiej produkcji wyszły sceny, gdzie był półmrok głębin lub sceny z użyciem kolorowego światła np. blasku meduz. (jak dla mnie sceny bardzo magiczne i pięknie nakręcone).


Grzechem byłoby również nie wspomnieć o postaci Vanessy, która jak dla mnie ukradła całe show! Genialnie zagrana, jej szaleństwo, władza, chęć zemsty wszystko zostało cudownie przedstawione pomimo nawet tych kilku chwil na ekranie - Brawo należą się Jessice Alexander! 


Przejdźmy jednak dalej. Kiedy Ariel dotarła na brzeg, w swojej nowej postaci muszę przyznać, że byłam zaskoczona krajobrazami, które nam pokazano. Wspaniałe wybrzeża, zachody słońca oraz w końcu pokazanie kultury i kraju, w którym rządził Eryk! Na pewno tego nie można odebrać Disneyowi, że fantastycznie zapoznał nas z nie tylko podwodnym królestwem, lecz również z tym lądowym. Na ekranie mogliśmy ujrzeć, że przynajmniej moim zdaniem królestwo Eryka było położone na Karaibach, a przynajmniej tamtejszą aurę sprawiały wyprawy do wioski. A wy, na jaki kraj lub archipelag stawialibyście po obejrzeniu tej wersji Małej Syrenki?


Przejdźmy jednak teraz do omówienia głównego wątku romantycznego. Jak widzimy poniżej, sceny pomiędzy obiema postaciami były naprawdę pięknie wyreżyserowane i było widać chemie pomiędzy nimi. Książę Eryk zagrany przez Jonaha Hauer-Kinga był jak dla mnie pięknym odwzorowaniem pierwowzoru z jego szczyptą magii. Oprócz zapoznania nas lepiej ze swoją postacią poznaliśmy różne twarze Eryka. Smutek, tęsknotę, miłość, czy nawet wolność. Pięknym zwieńczeniem jego charakteru była solówka, którą aktor zaśpiewał do oceanu, która będąc szczerą, bardzo złapała mnie za serce.
Eryk z charakteru został przedstawiony jako wolny strzelec, któremu w głowie były podróże i kolekcjonowanie najznakomitszych pamiątek z tamtejszych miejsc, dlatego też pomimo utraty głosu Ariel potrafiła utożsamić się z nim, a co za tym idzie skraść mu serce.
Kluczową sceną, która również zdobyła u mnie pięć gwiazdek na pięć, była ich wspólna wędrówka po mieście i późniejszy rejs łódką, gdzie w przepiękny sposób scenarzyści zdecydowali się ujawnić imię Ariel Erykowi. Nie było to tak bezpośrednie i dziwne jak w animowanym filmie, więc naprawdę uważam, że świetnie dopełniło to ich historii.


Ostatnią kwestią, którą chciałam poruszyć były kostiumy, które na lądzie bardzo ciekawie zaprojektowano, pomimo że nie było ikonicznej różowej sukni Ariel, to jej błękitny outfit kupił mnie w stu procentach. Niestety, jeśli chodzi o syrenie ogony, to tak jak już wspominałam, dopóki był półmrok, to dawał się przeżyć i nawet ładnie wyglądały, lecz gdy nagle za dużo światła się na nim skupiło, wyglądało to pokracznie. Jak na możliwości CGI byłam rozczarowana.
Pomimo jednak tych wszystkich smaczków, które mi się spodobały, nie jestem w stanie ocenić Małej Syrenki wyżej, gdyż jak dla mnie to nie była Mała Syrenka, na jaką czekałam. Z chęcią za to zobaczę Halle w innych rolach. Miałam trochę tutaj vibe Piratów z Karaibów, więc byłabym szczęśliwa, gdyby wzięła udział znowu w podobnym filmie. Poza tym to CGI, które popsuło jak dla mnie całą magię...


Pamiętajcie, że to jest moja opinia, więc jeśli chcecie oglądnąć Małą Syrenkę z nostalgii lub przez bycie fanami Disneya to idźcie do kin. Niestety dla mnie była rozczarowaniem, w którym próbowałam znaleźć pozytywy. Dajcie znać w komentarzach, co Wy myślicie o tym filmie lub ogólnie o live-action Disneya!

Ocena 5/10
Gatunek: Fantasy, Disney, Live-action, Romans, Dramat, USA

Trailer:




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz